Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.
Z
Gorlic i z powiatu.
(Korespondencja
własna „Słowa Polskiego”).
O
Gorlicach pisać dzisiaj nie wiele można. Od 26 grudnia stoją w ogniu zażartej
walki i leżą całe w gruzach. Do 500 domów, już to kamienic, już parterowych
realności, jest rozwalonych pociskami lub spalonych. Ludności prawie niema. Już
przed zajęciem przez wojska rosyjskie opuścili miasto przede wszystkiem Żydzi
gęsto miasto zamieszkujący, uwożąc obfite mienie na handlu zdobyte. Jak
wszędzie zresztą opuścili mieszkania swe ci urzędnicy, którzy z polecenia
wyższych władz lub z własnej ochoty za temi władzami podążyli na wędrówkę
wojenną ba zachód państwa. Wyjechała wreszcie ta część inteligencji zawodowej,
która na stałe zamyśla zostać w Wiedniu. Zostali biedacy i znaczna część
mieszczan. Obowiązki burmistrza i opiekuna ludności objął ks. Świejkowski,
który w ostatnich czasach życia
autonomicznego gminy tak wybitnie stanął w obronie słuszności i prawdy.
Ta
część mieszkańców Gorlic przetrwała listopad we względnym spokoju. Ks.
Świejkowski taktem stanowczością, komendanci czasowi względnością w wykonywaniu
wyższych zarządzeń ułatwiali życie w mieście, pozbawionem już wówczas żywności,
opieki lekarskiej i środków leczniczych.
Boże
Narodzenie upłynęło wśród huku dział.
Nastały
ciężkie czasy. Dzień i noc padały na miasto pociski austryjackie rozbijając je
w gruzy.
Szczególnie
się uwzięła artylerja austryjacka na kościół, wyniośle panujący nad miastem,
niedawno dużym kosztem odnowiony. Wiedziano dobrze, że wieża kościelna nie jest
ani punktem obserwacyjnym, ani stanowiskiem jakiegoś karabinu maszynowego, czy
innego rodzaju szybkostrzelnej broni. Księża ręczyli słowem kapłańskiem, że
kluczy od wieży nikt od nich nie żądał i nikomu ich nie wydali. A jednak atak
na kościół i wieżę nie ustał, dopóki ich nie zburzono.
Austryjaccy
komendanci szczególniejsze upodobanie mają do strzelania w kościoły. Wiedzą o
te, dobrze powiaty dąbrowski i niżański, które ich w tej wojnie z kul
austryjackich do dziesiątka postradały. Powodem tego dziwnego upodobania
komendantów austryjackich jest chyba ta okoliczność, że sami używają wież kościelnych
do stanowisk dla karabinów maszynowych, jak to miało miejsce w Otwinowie mimo
protestów i gorących próśb proboszcza, przewidującego, ze się to skończy
zniszczeniem bezpożytecznem kościoła.
Dzień
przepędzała ludność pozostała w piwnicach. W nocy zaczynało się życie. Gotowano
strawę, oglądano ślady nowych zniszczeń, grzebano zabitych na ulicach i czekano
z trwogą dnia, który zapędzał wszystkich na nowo do piwnic. Dnie spokojniejsze
spożytkowano na zdobywanie żywności, najczęściej w niedalekim Bieczu, który sam
nie wiele ma. Ci zaś, którzy nie mogli już dalej pędzić tego ciągle śmierci w
oczy zaglądającego życia, opuszczali niebezpieczny przytułek i zamieniali go na
pobyt, równie niespokojny, w sąsiednich gminach wiejskich, w ten sposób życie
się snuło w trwodze i niepewności. Liczba odważnych i upartych topniała, aż do
dziś został niemal sam ksiądz Świejkowski wśród gruzów, z biedotą liczącą do
4000 ludzi, karmioną za jego staraniem przez intendenturę wojskową i datkami
otrzymanemi w Bieczu lub Jaśle z komitetów ratunkowych.
Nie
lepiej się dzieje w całym powiecie sądowym gorlickim. Powiedzieć o tem dziś
wiele nie można. Wystarczy jednak, jeżeli wspomnę, że cały leży w linii
bojowej. Obraz zniszczenia i nędzy odkryje się dopiero, gdy ta linja się przesunie
dalej.
Druga
połowa powiatu politycznego gorlickiego, powiat sądowy biecki, dzieli w
znacznej mierze los Gorlic. Miasteczko samo ocalało w zupełności. I to jedyna
pociecha, że ten stary gród starościński, mający piękną kolegiatę i kilka
innych zabytków architektury swojskiej nie leży w gruzach, jak Gorlice. Bowiem
mieszkańcy Biecza i wszystkie prawie wsie uległy zupełnemu zniszczeniu.
Od
głodu ratuje mieszkańców pomoc armji i dziś wydatna pomoc komitetu ratunkowego.
Na miejscu działają dwaj młodzi księża i kierownik szkoły, z ramienia komitetu
we Lwowie p. M. Strzetelski. Oprócz mąki, której przyszło tu kilka wozów, p. S,
zakupuje wiktuały w Jaśle i dowozi do Biecza. Stąd roznoszą sobie zasiłki
ludzie pochodzący ze wsi powiatu. Komitet okazuje dużą ruchliwość zwrócił już na siebie uwagę szefa armji tam
działającej, bardzo gorliwie opiekującego się biedną ludnością.
Pomoc
komitetu musi być wydatną bardzo i mieć na uwadze, że trzeba ją będzie dawać
przez dłuższy czas. O zasiewach i obrobieniu pola i mowy nie ma. Wypadnie zatem
żywić całe wsie przez długie miesiące jeszcze.
O
rozmiarach zniszczenia i szkód dadzą pewne wyobrażenie szczegóły ze wsi K.
powiatu gorlickiego, jeszcze dotąd
nawiedzanej od czasu do czasu przez zabłąkane pociski. Wieś liczyła 280
numerów, t.zn. 280 gospodarstw i tyle domów mieszkalnych, nie licząc budynków
gospodarskich . Z tych domów cztery rozbiły pociski (plebanię i trzy sąsiednie
domy, kościół ocalał), cztery spaliły się od pocisków, 8 rozebrano na opał w
zimie lub na potrzeby walki, a 24 z
różnych powodów uszkodzone tak, że mogą służyć za schronienie, ale nie w zimno,
ani słotę. Z 81 koni we wsi zostało cztery, z 1150 sztuk bydła rogatego niecałe
200 sztuk.
Drobiu,
świń, narzędzi gospodarskich prawie nie ma. Stoi na obejściu pół wozu z jednem
kołem, lub cały wóz leży na ziemi bez dyszla i kół, resztki rozbitego pługa i
to wszystko, co gospodarzowi na wiosnę zostało. W jesieni zdołali obsiać prawie
w całości. Dziś śladu prawie ozimin niema; stratowane kopytami konia i kołami wozu
lub armat zorane granatami, spasione w czasie postoju koni. Z tysiąca około 600
mieszkańców, licząc wszystkich we wsi, przeszło setka mężczyzn na wojnie.
Tak
wygląda dziś wieś do niedawna zasobna, mająca ludność i w kulturze posuniętą. –
W wielu wsiach przebywają do dziś ludzie z pod Przemyśla i z samego Przemyśla,
których wysiedlono z domów własnych z powodu oblężenia. Zapędzili się pod
Gorlice z różnych powodów, głównie jednaj z tego, iż sądzili, że tu będzie
najbezpieczniej schronić się przed wojną. Spadli z deszczu pod rynew; udało się
tak, jak tym, co się pochowali w różne „bezpieczne” zakątki w Karpatach.
Plagą
w okolicy był lichwiarski handel rublem, uprawiany przez Żydów. Obniżali raz
wartość korony. Drugi raz wartość rubla i obdzierali w ten sposób ludność z
ostatniego grosza, odbierając ostatecznie w wygórowanej cenie wiktuałów.
Słyszeliśmy tutaj, że proceder ten ludność żydowska uprawia wszędzie i dziwimy
się władzom, że niepotrafją temu przeciwdziałać. U nas ten rodzaju łupiestwa ustał z chwilą, wysiedlenia Żydów z
rejonu działań wojennych.
Jadąc
niedawno gościńcem, doskonałym kiedyś, dziś rozbitym do gliny dziesiątkami
tysięcy wozów ciężkich, toczących się dniem i nocą z Jasła ku Gorlicom, karczmy
przy drodze albo spalone, albo rozebrane. Notowałem sobie to w myśli,
rozważając, ile korzyści wyniknie z tego, gdy nareszcie nie stanie u nas tych
gniazd demoralizacji i łupiestwa wszelakiego, gdy zwrócił mi uwagę wiozący mię
p. Sibiga na nową karczmę w oczach naszych rozbieraną. P. Sibiga, obywatel
chodząc niewielkimi dzierżawami, gorący zwolennik roboty oświatowej, lubujący
się w dobrym zaprzęgu, wiózł mię kiepskim wozem i nie lepszymi końmi, biadał
też nad swojem zniszczeniem i twarz miał chmurną. Ale rozbierana karczma poruszyła
w nim lepsze i weselsze myśli, bo z błyskiem w oczach zwrócił się do mnie z
taką uwagą:
Ile
napracowały się towarzystwa oświatowe, towarzystwa wstrzemięźliwości, wreszcie
księża z ambon, i nic i nikt nie mógł poradzić przeciw tej djabelskiej kaplicy, karczmie, niszczącej i ogłupiającej
chłopa polskiego. Przyszła wojna i poradziła jednym zamachem, karczmy niema.
Dziś w piątki (dnie targowe) niema śpiewów i bijatyk na drodze z Jasła do domu,
do wsi. Chłop wraca trzeźwy i grosza nie marnuje, a zdrową myślą, nie dzikiem
hukaniem pociesza się w obecnej biedzie. Dałby Bóg, aby ta nieszczęsna wojna
dała nam na stałe dobro chrześcijańską, porządną gospodę i dom ludowy we wsi, w
miejsce żydowskiej karczmy.
-
Bóg da, odpowiedziałem, jeśli sami szczerze rękę do tego przyłożymy. O pewnie,
że tą drogą łatwiej i prędzej dźwigniemy się z biedy wojną naniesionej.
Mniej łzawem okiem patrzyłem na nędzę gorlickiego
powiatu, gdym się przekonał, że na wsi niejeden p. Sibiga podobnemi myślami
ratuje się przed zwątpieniem.
St.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz