Relacja zamieszczona w jednym z ówczesnych dzienników warszawskich. Źródło u autorów, zachowano pisownię oryginalną.
Na
szlakach wojny.
Jednym
z terenów galicyjskich na którym toczą się już od kilku miesięcy boje zażarte,
jest powiat gorlicki.
Jak
donosi Słowo polskie, same Gorlice,
stolica powiatu, już w końcu grudnia zamieniły się w wielką ruinę. Około 500
domów, już to kamienic, już parterowych realności, jest rozwalonych pociskami
lub spalonych. Ludności prawie niema. Już przed zajęciem przez wojsko rosyjskie
opuścili miasto przedewszystkiem żydzi gęsto miasto zamieszkujący, uwożąc
obfite mienie, na handlu zdobyte. Jak wszędzie zresztą, opuścili mieszkania swe
ci urzędnicy, którzy z polecenia wyższych władz lub z własnej ochoty za temi
władzami podążyli na wędrówkę wojenną na zachód państwa. Wyjechała wreszcie ta
część inteligencji zawodowej, która na stałe zamyśla zostać w Wiedniu. Zostali
biedacy i znaczna część mieszczan.
Boże
Narodzenie upłynęło wśród huku dział.
Nastały
ciężkie czasy. Dzień i noc padały na miasto pociski austrjackie, rozbijając je
w gruzy.
Szczególnie
się uwzięła artylerja austrjacka na kościół, wyniośle panujący nad miastem,
niedawno dużym kosztem odnowiony. Wiedziano dobrze, że wieża kościelna nie jest
ani punktem obserwacyjnym, ani stanowiskiem jakiegoś karabinu maszynowego, czy
innego rodzaju szybkostrzelnej broni. Księża ręczyli słowem kapłańskiem, że
kluczy od wieży nikt od nich nie żądał i nikomu ich nie wydali. A jednak atak
na kościół i wieżę nie ustał, dopóki ich nie zburzono.
Dzień
przepędzała ludność pozostała w piwnicach. W nocy zaczynało się życie: Gotowano
strawę, oglądano ślady nowych zniszczeń, grzebano zabitych na ulicach i czekano
z trwogą dnia, który zapędzał wszystkich na nowo do piwnic. Dnie spokojniej ze
spożytkowywano na zdobywanie żywności, najczęściej w niedalekim Bieczu, który
sam niewiele ma. Ci zaś, którzy nie mogli już dalej pędzić tego ciągle śmierci
w oczy zaglądającego życia, opuszczali niebezpieczny przytułek i zamieniali go
na pobyt, równie niespokojny, w sąsiednich gminach wiejskich. W ten sposób
życie się snuło w trwodze i niepewności. Liczba odważnych i upartych topniała,
aż dziś został niemal sam ksiądz Świejkowski wśród gruzów, z biedotą liczącą
około 4,000 ludzi karmioną za jego staraniem przez intendenturę wojskową i
datkami otrzymanemi w Bieczu lub Jaśle z komitetów ratunkowych.
Nie
lepiej się dzieje w całym powiecie sądowym gorlickim. Powiedzieć o tem dziś
wiele nie można. Wystarczy jednak, jeżeli wspomnę, że cały leży w linji
bojowej. Obraz zniszczenia i nędzy odkryje się dopiero, gdy ta linja się
przesunie dalej.
Druga
połowa powiatu politycznego gorlickiego, powiat sądowy biecki, dzieli w
znacznej mierze los Gorlic. Miasteczko samo ocalało w zupełności. I to jedyna
pociecha, że ten stary gród starościński, mający piękną kolegjatę i kilka
innych zabytków architektury swojskiej, nie leży w gruzach jak Gorlice.
O
rozmiarach zniszczenia i szkód dadzą pewne wyobrażenie szczegóły ze wsi K., w
pow. gorlickim, jeszcze dotychczas nawiedzanej co pewien czas przez zabłąkane
pociski. Z 81 koni we wsi zostało 4, z 1150 sztuk bydła rogatego –niecałe 200
sztuk.
Drobiu,
świń, narzędzi gospodarskich prawie niema. Stoi na obejściu pół wozu z jednem
kołem lub cały wóz leży na ziemi bez dyszla i kół, resztki rozbitego pługa i to
wszystko, co gospodarzowi na wiosnę zostało. W jesieni zdołali obsiać prawie w
całości. Dziś śladu brawie ozimin niema; stratowane kopytami koni i kołami
wozów lub armat, zorane granatami, spalone podczas postoju koni. Z tysiąca
mieszkańców, licząc wszystkich we wsi, przeszło setka mężczyzn jest na wojnie.
[...] Takie
są losy pow. gorlickiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz