Garncarze. Podług własnego obrazu rysował Konopacki. Tygodnik Ilustrowany 1882. |
Ludowa ceramika należy do tych dziedzin kultury, które od
dawna budziły zainteresowanie zarówno zawodowych etnografów, jak i amatorów,
miłośników ludowej twórczości artystycznej, społeczników a także i tzw. „ludzi
interesu”, traktujących ją jako źródło intratnych dochodów. Modelowanie w
glinie znane było człowiekowi od niepamiętnych, prehistorycznych czasów,
wcześniej niż garncarstwo ścisłym znaczeniu tego słowa. Garncarstwo było
umiejętnością bardziej złożoną, gdyż do modelowania dołącza się proces wypalania,
a także zdobienia przy pomocy różnych technik. Wymagało odpowiedniej nauki
zawodu oraz posiadania specjalnie wyposażonego warsztatu. Garncarstwo było
rzemiosłem uprawianym dla szerszego kręgu odbiorców, zaś umiejętności zawodowe
przekazywano najczęściej w rodzinie z pokolenia na pokolenie. Od czasu
zainteresowania się przemysłem ludowym, zaczęto organizować wzorcowe pracownie
i szkoły garncarskie, w których upowszechniano szlachetniejsze technologie oraz
niekiedy, co nie zawsze było korzystne dla kultywowania miejscowych tradycji,
wprowadzano obce wzornictwo.
Pierwsze wiadomości źródłowe o
bieckich garncarzach posiadamy z lat 1388- 1398. Są to jednak wzmianki, które
nic nie mówią ani o rozmiarach rzemiosła, ani o jego organizacji. Materiału
informującego o charakterze produkcji tego okresu dostarcza zawartość pieca
garncarskiego, pochodzącego najprawdopodobniej z XIV w., który został w 1958 r.
odkryty w północnej pierzei rynku. Dopiero począwszy od XVI w. zarówno
wiadomości archiwalne jak i pozostałości wykopaliskowe dostarczają więcej
materiałów do dziejów bieckiego garncarstwa. Na podstawie dotychczasowych
zasobów archiwalnych nie udało się ustalić danych odnoszących się do powstania
i organizacji cechu garncarskiego. Posiadamy jedynie dowody istnienia i
działalności garncarzy w mieście. W 1528 r. kiedy w Bieczu budowano szkołę, w
wydatkach figurują sumy pieniężne wypłacane garncarzom na koszta opału. Nie
wiadomo jednak, czy garncarze byli już w ten czas zorganizowani w cech, czy też
rzemiosło swoje uprawiali w sposób nie zorganizowany. Po raz pierwszy
reprezentantów cechu garncarskiego spotykamy w roku 1540, kiedy to cechmistrz
garncarski bierze udział, wraz z cechmistrzami innych rzemiosł, w wyborze rady
miejskiej w Bieczu; powtarza się to również w następnych stuleciach. Do roku
1545 garncarze, mimo że posiadali swój cech, nie korzystali jednak w pełni z
praw miejskich. Dopiero w 1545r. przyjęli oni prawo miejskie i odtąd zostali
zwolnieni od różnych ciężarów nakładanych na obywateli nie posiadających tego
prawa. Pierwotny statut cechu garncarskiego nie zachował się do naszych czasów,
ten jednak, który posiadamy (z 1601 r.) zawiera również elementy z dawnego
statutu. Został on przez radę miejską odnowiony, częściowo poprawiony i
przedłożony do zatwierdzenia królowi. Widocznie stary statut częściowo się
zdezaktualizował. Trudno dziś odróżnić, w jakim stopniu statut został
znowelizowany, a w jakim – zachował swój pierwotny charakter. Statut dosyć
szczegółowo określał prawa i obowiązki członków cechu. Prócz ustaw o
charakterze ogólnym, mających analogie
innych statutach cechowych (np. branie udziału w obrzędach religijnych,
czy administracja cechu), interesujące dla nas będą ustawy związane ściślej z
rzemiosłem garncarskim. Na pozór wydawać by się mogło, że sztuka rzemiosła
garncarskiego była łatwa do opanowania. Z wzmiankowanego statutu wynika jednak,
że nauka rzemiosła trwała stosunkowo długo, bo od trzech do czterech lat. W
statucie nie wspomniane jest nic o wędrówce potrzebnej do uzyskania dyplomu.
Ciekawe jest stanowisko cechu w stosunku do mistrzów przybywających z innych
miejscowości z zamiarem osiedlenia się w
Bieczu. Wymagano od nich, jak i od czeladników, przy wstępowaniu do cechu
wykonania pod nadzorem mistrzów dzbana wysokiego na jeden łokieć i trzy palce i
donicy szerokiej na dwie piędzi. Od wykonania tych sztuk zwolniony był syn lub
zięć mistrza. O ewentualnym zwolnieniu od tego obowiązku wszystkich innych –
decydowali mistrzowie garncarstwa. Zastanawia nas warunek wykonania „ sztuki”
stawiany mistrzom przybywającym z innych miejscowości. Wynikało by z tego, że
garncarze bieccy dzierżyli pewnego rodzaju prymat w tym rzemiośle w stosunku do
innych miejscowości. Przypuszczenie to potwierdzałby ostatni ustęp statutu,
który mówi że „ kto się w Bieczu nauczył garncarstwa a chce się osiedlić, w
którym z sąsiednich miasteczek, nie skądinąd, ale od bieckiego cechu ma wziąć
litteras disciplinae suae”. Daje się tu wyczuć ważność świadectwa z bieckiego,
a nie innego cechu. Na straży równowagi wielkości warsztatów garncarskich stał
jeden z punktów statutu, który głosił, że mistrz może zatrudnić jednego
towarzysza ( czeladnika) biegłego w garncarstwie i jednego „ robieńca”
(ucznia). Gdyby zatrudniał dwóch towarzyszy, powinien jednego odstąpić takiemu
mistrzowi, który nie ma żadnego. Ustawa ta wyraźnie ograniczała możliwość
rozrostu poszczególnych warsztatów, ponieważ ich rozwój oczywiście musiałby się
odbywać kosztem uszczuplenia względnie całkowitego upadku mniejszych warsztatów
nie wytrzymujących konkurencji. Przestrzegano także ściśle, aby mistrzowie
garncarscy nie odbierali sobie wzajemnie czeladników i nie ganili ich roboty.
Surowa kara groziła także za nieprzestrzeganie tajemnic cechu nawet przed
własną żoną. Tajemnica nie obowiązywała jedynie wówczas, gdyby postanowiono coś
przeciw radzie i miastu. Dalej statut wyraźnie precyzuje, że stare rozwalone
piece kaflowe mogą na nowo stawiać tylko mistrzowie lub dotychczasowi
właściciele, budowa zaś nowych zastrzeżona była tylko dla mistrzów. Świadczy to
tyleż o dużym zróżnicowaniu hierarchicznym w tym zawodzie, ile – o słabym
wpływie czeladników na zawodowe czynności w tym cechu. Przechodząc do omówienia
stanu ilościowego garncarzy bieckich w porównaniu z miastami powiatu bieckiego,
których było 11, należy stwierdzić że najwięcej ich było w Bieczu. Przewaga ta
utrzymuje się przez cały XVI i XVII w. Z sąsiednich większych miast jedynie
Nowy Sącz w tym czasie niekiedy przewyższa Biecz. W XVIII w. garncarze bieccy
zostali dosyć niespodziewanie zdystansowani pod względem ilości przez garncarzy
z Dębowca, których w 1766 r. było 14, w Bieczu zaś tylko 4. Dzięki zachowanej
księdze przyjęć do prawa miejskiego w Bieczu z lat 1538-1688 możemy śledzić,
ilu garncarzy bieckich było miejscowego pochodzenia, a ilu przybyło z innych miejscowości
i osiedliło się w Bieczu. W tym 150 letnim okresie przyjęło prawo miejskie 38
garncarzy, co stanowi 2,5% wszystkich osób przyjmujących w tym czasie prawo
miejskie w Bieczu. Napływ garncarzy w tym okresie był równomierny. Jeżeli
podzielimy owe 150 lat na dwa 75-letnie okresy, uzyskamy po 19 garncarzy
przyjmujących prawo w każdym z nich. Wśród tych 38 figurujących w księdze
przyjęć, 30 znanych jest z miejsca pochodzenia. Z tych 9 przybyło z przedmieść
bieckich, 8 z samego miasta, pozostali pochodzili z różnych miejscowości
położonych w większości na wschód od Biecza. I tak, z odległego Lwowa przybyło do Biecza 2 garncarzy. Jeden z nich,
Jan Pochilek, przyjął prawo miejskie w 1549 r. Pełnił on funkcję cechmistrza w
latach od 1567 do 1578, z wyjątkiem roku 1569. Drugim przybyłym ze Lwowa w 1573
r. był Wojciech Harczek. Jan Kudejkowicz przybył z Rzeszowa w 1628 r., a
Walenty Dumański z Łańcuta w 1668 r. Następnie zanotowano po jednym z
Kolbuszowy, Pilzna, Frysztaka, Dukli, dwóch z Jasła i trzech z Ołpin. Garncarze
pochodzili przeważnie z miast. Stąd też można wnioskować, że garncarstwo w
omawianym okresie uprawiane było w większym stopniu w miastach niż po wsiach, w
przeciwieństwie do rzemiosła płócienniczego i szewskiego, które uprawiano dosyć
szeroko na wsi. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić, z jakich warstw społecznych
wywodzili się garncarze, którzy przybywali z innych miejscowości i osiedlali
się w Bieczu. Wiemy, że garncarze pochodzący z samego Biecza i przedmieść
wywodzili się raczej ze średnio zamożnych warstw rzemieślniczych. Bardzo często
rzemiosło przechodziło z ojca na syna, czasem aż do wygaśnięcia rodu. I tak,
Stanisław Pochilek, syn wzmiankowanego już Jana przyjął prawo miejskie i
trudnił się rzemiosłem garncarskim. Nie wiemy, skąd przybył przodek rodziny
Klarów, Walenty, wiemy natomiast, że Andrzej, Mateusz, Jakub i Sebastian
Klarowie, mieszkańcy przedmieść bieckich, przyjęli prawo miejskie w Bieczu w
latach 1561- 1589 i uprawiali rzemiosło garncarskie. Podobnie i garncarska
rodzina Bartoszewiczów, którzy przyjęli nazwisko od imienia swojego przodka
Bartosza, przewija się w źródłach przez długie dziesiątki lat. Pierwszym z
nich, który przyjął prawo miejskie w 1581 r. jako garncarz, był Wojciech,
następni to: Jan, ponownie Jan, Paweł i – ostatni- Szymon Bartoszowicz,
notowany w księdze przyjęć w 1647 r. Warto jeszcze odnotować garncarską rodzinę
Wędrychów. Pierwszy przyjął prawo miejskie w 1654 r. Bartłomiej Wędrych, w 1657
r. – jego syn Wawrzyniec, w 1686 r. zaś – dwaj synowie Wawrzyńca: Marcin i
Sebastian. Kilka powyższych przykładów dostatecznie ilustruje fakt, że
rzemiosło garncarskie utrzymywało się długo w obrębie jednej rodziny. Sprzyjała
temu okoliczność, że cechy poszczególnych rzemiosł, m.in. i garncarskiego, były
bardzo ekskluzywne. Często zarówno ilość mistrzów jak i jatek związanych z
danym rzemiosłem była z góry określona. Podobnie było i w cechu garncarskim,
niełatwo więc było dostać się do cechu obcemu przybyszowi, nawet z dyplomem
mistrzowskim, który w myśl statutu nie był w Bieczu honorowany i mistrz
przybyły z innej miejscowości musiał ponownie wykonywać „sztukę”. Wymienieni
powyżej członkowie poszczególnych rodzin garncarskich pełnili przeważnie
funkcję cechmistrzów. Łatwiej więc było synowi cechmistrza ukończyć praktykę u
swego rodzica i uzyskać dyplom mistrzowski, następnie odziedziczyć po ojcu
warsztat i jatkę – aniżeli zdobywać to wszystko obcemu przybyszowi. Stosunek
procentowy garncarzy do ogólnej ilości rzemieślników bieckich nie ulegał zbyt
wielkim zmianom (najczęściej około 5%). Pokaźne zmniejszenie się liczby
rzemieślników w latach 1671 i 1712 należy wyjaśnić ogólnym zubożeniem miasta po
wojnach szwedzkich, najazdach Rakoczego i zarazie, która nawiedziła Biecz w
1662r. Ze względu na skromną bazę materiałowa trudno wyrobić sobie obiektywny
sąd o stanowisku garncarzy wśród warstwy rzemieślniczej. Należy przypuszczać,
że pozycja ich była stosunkowo silna, skoro potrafili zorganizować oddzielny
cech, mimo że byli dość nieliczni i w pewnych okresach pod względem ilości równali
się z rzemiosłem zaliczanym do zamożnych, a mimo to nie stanowiących osobnego
cechu. Wśród 10 cechów istniejących w Bieczu pozycja cechu garncarskiego pod
względem ilości mistrzów ulegała zmianom. W 1581 r. cech garncarski stał na
ostatnim miejscu. W 1629 r. zajmuje on 8 miejsce. Na tym miejscu cech
garncarski utrzymuje się do roku 1712. Wiele danych wskazuje, że pozycja
garncarzy zarówno wśród rzemieślników bieckich jak i w społeczeństwie wzrastała
w miarę upływu czasu. W 1545 r. uzyskują oni dokument od rady miejskiej, która
postanawia, „aby cechmistrze i mistrzowie cechu garncarskiego nie byli nadal
jak dotąd razem z piwowarami obowiązani do kopania dołów pod słupy szubienicy,
ponieważ przyjęli prawo miejskie i ponoszą wszystkie ciężary i podatki miejskie,
ale gdy się zdarzy wznieść szubienicę, wtedy tylko do tych czynności koło niej
będą pociągani co i inni mieszczanie”. Z dokumentu jasno wynika, że do czasu
jego wystawienia garncarze traktowani byli gorzej od innych rzemiosł. Dopiero
ów dokument zrównał ich wobec praw miejskich z innymi rzemiosłami. Odtąd
przedstawiciel cechu garncarskiego występuje przy wyborach do rady miejskiej,
jak i przy podejmowaniu uchwał dotyczących ogólnych interesów miasta i
mieszczaństwa. Przeprowadzona analiza składu rady miejskiej i ławy w latach
1540-1611 przyniosła negatywne wyniki odnośnie do udziału w niej garncarzy.
Zarówno wśród rajców jak i ławników nie spotkano w tym okresie żadnego
garncarza, mimo że do pełnienia tych urzędów wybierani byli przedstawiciele
niemal wszystkich innych cechów. Godność rajców i ławników piastowali nawet ci
rzemieślnicy, którzy nie mieli własnego cechu, a należeli do zbiorczego. Z
powyższych faktów można wyciągnąć wniosek, że w praktyce garncarze nie byli
dopuszczani do pełnego udziału we wszystkich dziedzinach życia miejskiego.
Sądząc z zamożności niemal wszystkich kupców i rzemieślników sprawujących
urzędy rajców i ławników, można zaryzykować stwierdzenie, że znaczny wpływ na
odsuwanie garncarzy od piastowania urzędów miejskich miał stan ich zamożności.
Jak wynika z inwentarzy, testamentów i różnych transakcji handlowych
nieruchomościami, garncarze należeli do biedniejszej, a tylko nieliczni do
średnio zamożnej warstwy mieszczańskiej. Niektórzy ze średniozamożnych
posiadali kamienice w mieście i majątek na przedmieściu. Do takich należał
Sebastian Klara. Przyjął on prawo miejskie w 1589 r., w 1596 zakupił zaś
kamienicę w mieście. Posiadał także dom i majątek na przedmieściu. W 1601 r.
pełnił on funkcję cechmistrza cechu garncarskiego. Po bezpotomnej śmierci w
1625 r. pozostałym majątkiem dzielą się dzieci jego brata Pawła, mieszczanina
dukielskiego. Przy podziale dochodzi do kłótni między rodziną żony zmarłego a
spadkobiercami, którzy zeznają przed sądem w sprawie dóbr zmarłego: „ w których
dobrach dostatek był wszelki tak w pieniądzach jako i w sprzęcie domowym, co
jest ludziom albo sąsiadom dobrze wiadomo”, oraz że zostało z rzeczy nie
ujętych w inwentarzu : łyżki dwie srebrne, kłoteczka z literami, obrusy
cynowane i wiele innych rzeczy, oraz pieniędzy 400 złotych. W większości jednak
garncarze posiadali majątki i domostwa na przedmieściach bieckich. Do znanych i
dość zamożnych należała już wspomniana rodzina Bartoszowiczów. Należy wyjaśnić,
że wszyscy wyżej omówieni garncarze należeli raczej do najzamożniejszych.
Pełnili oni w pewnych latach funkcje cechmistrzów. Porównując ich jednak z
bogatym patrycjatem bieckim, w którego rękach spoczywała władza, musimy
stwierdzić, że majątek garncarzy był bardzo znikomy. Podczas gdy wartość
majątkowa poszczególnych garncarzy prawie nie przekraczał tysiąca złotych, to
fortuny bogatych patrycjuszy sięgały kilku czy nawet kilkunastu tysięcy
złotych.
Trudno dziś ustalić, gdzie mieściły
się we wczesnych okresach warsztaty garncarskie na terenie Biecza. Konkretne
dane mamy dopiero z końca XIV w. W 1958 r. w północnej pierzei rynku odkryto
fragmenty dwóch pieców garncarskich, niestety w takim stopniu zniszczonych, że
nie można nic powiedzieć o ich typach. W jednym z nich mieściło się dużo węgla
drzewnego, wiele skorup naczyń glinianych oraz trzy całe garnku. Wykazują one
cechy ceramiki XIV- wiecznej. W tym przekonaniu utwierdza nas znaleziona w
pobliżu moneta z XV w. Z odkrycia tego wynika, że warsztaty przynajmniej
częściowo mieściły się w śródmieściu. Dla późniejszych okresów brak źródeł dla
tego zagadnienia. Należy jednak przypuszczać, że w miarę rozwoju miasta i
zagęszczenia ludności, garncarze – ze względu na niebezpieczeństwo pożaru-
zostają coraz bardziej wypierani na przedmieścia. W XVI i XVII w. mamy już dość
liczne wiadomości źródłowe, że byli oni zgrupowani na rozległych wówczas
przedmieściach bieckich. Do dziś zachowała się nazwa określająca pewien teren
leżący na przedmieściu bieckim jako doły garncarskie. Jednakże istniały piece
do wypalania kafli także i w mieście, o czym świadczą znajdowane w wykopach
fragmenty popsutych przy wypale kafli, które wykazują cechy XVI i XVII-
wieczne. Sądząc z wykopywanych fragmentów starej ceramiki, początkowo
produkowano w Bieczu przeważnie garnki, misy, rynki i kubki przypominające
rodzaj flakonów na kwiaty. W miarę upływu czasu produkcja garncarzy staje się
coraz bardziej zróżnicowana. Począwszy od I połowy XVI w. mamy sporo materiałów
świadczących o dużej rozmaitości wyrobów ceramicznych. Prócz wyżej wymienionych
spotyka się kropielniczki, plakietki, obrazki gliniane, fajki oraz kafle, które
ze względu na niezwykłą rozmaitość form i pomysłów stanowią w produkcji
ceramicznej niemal oddzielną pozycję. W zakres produkcji garncarzy wchodziła
także dachówka. Prócz tego – tylko garncarze mieli uprawnienia do budowy
wszelkiego rodzaju pieców. Podstawowym surowcem do wyrobu naczyń i innych
przedmiotów ceramicznych był odpowiedni gatunek gliny. Sądząc z zachowanych
fragmentów naczyń wykonanych z gliny żelazistej występującej w naszych
okolicach, dochodzimy do wniosku, że garncarze korzystali z miejscowego
surowca. Glazura i środki barwiące glazurę na różne kolory przyrządzane były –
przynajmniej częściowo – na miejscu, o czym świadczą znalezione opodal
odkrytych pieców garncarskich kawałki stopionej miedzi, duża ilość żużli i inne
składniki używane do wyrobu glejty i polewy. Glejtę i ołów przywożono także z
Krakowa. W latach 1589- 1636 zanotowano na komorze celnej w Krakowie 52 konie z
glejtą, ołowiem i innym towarem, zdążające do Biecza. Między wożącymi spotykamy
także garncarzy bieckich. Nie jest wykluczone, że mianem ołowiu określano
niekiedy także i glejtę. Należy wziąć pod uwagę, że większość ołowiu zużywana
była zapewne na obronę miasta, część jednak także do wyrobu glazury. Wiemy, że
Jan Bartoszowicz, zleca w testamencie wypłacić pewien dług cechowi ołowiem,
którego pewien zapas posiadał u siebie. Najstarsze znaleziska ułamków naczyń na
terenie Biecza odpowiadają formom ceramiki małopolskiej z X- XIII w. Następne
okazy w postaci całych naczyń i różnych fragmentów pochodzą ze średniowiecza.
Należą do nich dwa naczynia wykopane w okresie międzywojennym oraz trzy
naczynia i szereg skorup znalezionych w odkrytym piecu garncarskim. Wszystkie
te znaleziska należy zaliczyć do tzw. siwaków. Różnią się one między sobą
zarówno rodzajem gliny, formami jak i ornamentyką. W jednych glina jest z większą domieszką piasku, w
innych z mniejszą. Istnieje także pewne zróżnicowanie w formach. Ornamenty wyciskano
rylcem w formie poziomych linii otaczających naczynie lub radełkiem; wzór
przypomina tzw. jodełkę lub rodzaj krateczki. Niekiedy zdobione je ornamentem w
formie dołeczków zgrupowanych po trzy lub zagłębień wielkości ziaren fasoli
wyciskanych rylcem, otaczających górną część brzuśca. Niektóre naczynia
zdobione są wyłącznie ornamentem rytym, inne natomiast radełkowym i rytym.
Warto nadmienić, że jedno ze znalezionych naczyń posiada na zewnętrznej stronie
dna gmerk garncarski. Żadne z naczyń nie jest glazurowane. Dwa z odkrytych
garnków nie maja uch. Kolor ceramiki – od ciemnoceglastej do czarnej z siwym
odcieniem. Z późniejszego okresu nie
zachowały się całe naczynia. Dysponujemy natomiast licznymi fragmentami, które
przynajmniej w pewnym stopniu pozwalają zorientować się w formach naczyń,
ornamentyce, rodzaju i kolorze gliny. Zasadniczo formy naczyń nie uległy
większym przeobrażeniom. Pewna różnica zachodzi w formach górnych części
naczyń, szczególnie w sposobie wywinięcia na zewnątrz wylewu. Podczas gdy w
starszych okazach wylew jest silnie wywinięty, to w późniejszych (XVI w. ) jest
słabiej wygięty i część od szyjki do wylewu przebiega w pewnym zbliżeniu do
linii pionowej. Ornamentyka – ryta i radełkowa. Zasadnicza różnica między
jednymi i drugimi polega na tym, że starsze są nie glazurowane, nowsze zaś
pokryte są bezbarwną lub też zieloną glazurą, ale tylko po wewnętrznej stronie
naczyń. Kolor ceramiki – od ciemno- do jasnoceglastej. Z pomocą w datowaniu
tych naczyń przychodzi nam ustalenie głębokości warstw ziemnych (170-190cm), w
których one występują oraz znalezienie wielu dużych ułamków ceramiki w gruzie
sklepienia XVI – wiecznej kamieniczki Barianów – Rokickich. Należy
przypuszczać, że ceramika ta jest miejscowego wyrobu. Przed pewną zagadką
stajemy wobec późniejszej ceramiki występującej na terenie całego miasta. Mamy
tutaj na myśli schyłek wieku XVI, cały wiek XVII, a nawet początki XVIII. Obok
ceramiki podobnej do poprzedniej, o zmienionej nieco formie naczyń glazurowanej
bezbarwnie wewnątrz, a niekiedy tylko z zewnątrz, występuje ceramika bardzo
różna od tradycyjnej bieckiej. Trzy zasadnicze cechy nadają jej odrębny
charakter. Przede wszystkim rodzaj gliny o kolorze kremowym, czasami
kremowo-żółtym, odróżnia ją od ceramiki miejscowej, wykonywanej z glin
żelazistych o czerwonym przeważnie wypale. Wyroby z gliny miejscowej mają dosyć
szorstką powierzchnię, w przeciwieństwie do opisywanej ceramiki, której
powierzchnia jest bardzo delikatna, a naczynia są starannie wykonane. Drugą
cechą wyodrębniającą jest ornamentyka. Niektóre naczynia są całkowicie gładkie,
w większości jednak zdobione są ornamentem przypominającym rybią łuskę,
wyciskanym radełkiem na przejściu brzuśca w szyjkę. Poniżej występują czasami
poziome rowki wyciskane rylcem. Spotykamy jeszcze inny rodzaj ornamentyki
radełkowej w postaci drobnej krateczki ułożonej w półkola, otaczającej górną
część brzuśca. Wyroby są glazurowane
zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz. Kolor glazury – jasnobrązowy i
jasnozielony. Wyżej wymienione cechy nadają tej ceramice odrębny charakter, w
skutek czego jej wyrobu należy szukać poza Bieczem. Przy próbach zlokalizowania
wyrobu tego typu ceramiki przychodzą nam z pomocą bieckie archiwalia.
Mianowicie w 1646 r. cech garncarski w Bieczu występuje ze skargą przeciw
garncarzom z Łagowa o to, że przywożą garnki poza dniami targowymi i sprzedają
je w Bieczu wbrew ustawie cechu garncarskiego. W tymże roku Grzegorz Stańczyk
skarży Annę Duklowicową, mieszkankę krakowską, że kupiła od niego pół
dziesiętej kopy garnków łagowskich w Bieczu na jarmarku, za które nie chciała
mu wypłacić całkowitej sumy, za jaką były one stargowane. Stańczyk garnki te
zakupił u garncarza z Łagowa. Powyższe
dane są niezbitym dowodem, że do Biecza przywożono garnki z dalekiego Łagowa i
według wszelkiego prawdopodobieństwa ceramikę, o której mowa, należy zaliczyć
do wyrobów łagowskich, tym bardziej że rodzaj gliny o wybitnie jasnym kolorze
wypału występuje w okolicach Łagowa. Należy zaznaczyć, że z końcem XVI w.
spotykamy się także w Bieczu z naczyniami potylickimi. Być może, że znajdywane
na terenie miasta fragmenty naczyń z jasnoszarej gliny z soczystozieloną polewą
są pozostałością po garnkach potylickich. Do bardzo ciekawych wyrobów
ceramicznych spotykanych na terenie miasta należą misy i talerze. Są one
niejednokrotnie przykładem wysokiego poziomu sztuki garncarskiej. Prócz naczyń
prostych, pokrytych zieloną glazurą w różnych odcieniach, spotyka się także
wielokolorowe malowane i glazurowane. Wszystkie formowane są z czerwonej gliny.
Niektóre pokryte pobiałką, następnie malowane różnokolorowo i pokryte ołowiową
glazurą. Przypominają one majolikę. Dekoracja mis i talerzy jest bardzo
zróżnicowana. Spotyka się wzory roślinne, geometryczne oraz bliżej nieokreślone
uformowane z różnych zygzaków, a czasami – wyobrażenia zwierząt. Niekiedy
występują ornamenty plastyczne. Osobną grupę stanowią kafle, pochodzą one z
przypadkowych odkryć w czasie prac ziemnych prowadzonych na terenie Biecza w
latach 1958-1960. Niewielka tylko ilość została znaleziona przy pracach
archeologicznych w 1956 r. Kafli posiadamy stosunkowo dużą ilość. Pochodzą one
z różnych okresów – począwszy od XVI aż do XIX w. włącznie. Piece kaflowe,
prócz praktycznej funkcji użytkowej, spełniały także funkcję dekoracyjną.
Dlatego też bogate mieszczaństwo bieckie dbało o estetyczny wygląd pieców,
czego dowodem są zachowane okazy kafli. Porównując je z naczyniami należy
stwierdzić, że przy wyrobie naczyń mniej dbano o stronę dekoracyjną, choćby ze
względu na ich nietrwałość, w przeciwieństwie do kafli, które mogły służyć
nieraz dziesiątki, a nawet setki lat. Kafle bieckie uformowane są z gliny
żelazistej o czerwonym wypale. Ich powierzchnie posiadają bardzo zróżnicowaną
ornamentykę. Wszystkie stare okazy zdobione są ornamentami plastycznie
tłoczonymi w formach, następnie polichromowanymi. W nielicznych tylko wypadkach
powierzchnia kafli jest nie polichromowana i nie glazurowana. Niektóre zaś
pokryte są jednokolorową glazurą: najczęściej zieloną, rzadziej brązową. W
polichromiach ozdób plastycznych najczęściej spotykamy kolory: zielony w kilku
odcieniach, seledynowy, brązowy w różnych odcieniach, jasnożółty, biały,
czarny, szafirowy, granatowy i niebieski. Plastyczne motywy zdobiące
powierzchnię kafli są bardzo zróżnicowane. W wielu wypadkach występują motywy
roślinne w postaci liści, kwiatów, niekiedy stylizowane w kształcie
renesansowych rozetek. Powszechnie spotykanym motywem są gałązki dębu
wyrastające ze zdobionej doniczki z
żołędziami i ptaszkami między listkami, w kolorach: zielonym, granatowym,
białym, żółtym i seledynowym, ze zróżnicowanym zestawem na poszczególnych
kaflach o tej samej ornamentyce plastycznej. Spotykamy także wiele plastycznie
wykonanych figur różnych zwierząt. Należą do nich : lwy, gryfy, jelenie w
biegu, konie z jeźdźcami w biegu, czasami postacie z głową, szyją i częścią
tułowia konia, a tylną częścią przechodzącą w rybę, oraz niekiedy smoki. Dalej
występują kafle z kompozycjami figuralnymi o tematyce ludzkiej. Mniej liczne są
z figurami geometrycznymi. Do ciekawszych okazów należą dwa duże renesansowe
kafle. Na jednym z nich widzimy plastycznie wyciśniętego konia z jeźdźcem w
stroju rzymskim, z zdobytym mieczem, w szybkim biegu czy raczej gwałtownym
skoku. Nad jeźdźcem zachowany fragment napisu ( URCIUS). Całość polichromowana.
Tło szafirowe, koń biały z żółtą uzdą, szata jeźdźca intensywnie zielona,
spodnie i buty żółte, ziemia, na której wspina się koń tylnimi nogami, zielona.
Niemniej interesujący jest zachowany, niestety we fragmencie, kafel z orłem.
Tło seledynowe, plastycznie tłoczony orzeł w kolorze białym. Następny kafel
tego samego typu co poprzednie, zachowany tylko w małym fragmencie, w kolorze
seledynowym, szafirowym i białym, posiada część klucza i miecza złożonych na
krzyż, co stanowi symbole św. Piotra i Pawła. Wiemy, że te dwie postacie
związane są od najdawniejszych czasów z Bieczem. Występują one w pierwotnym
herbie miasta i w polach bieckich pieczęci radzieckich i ławniczych. Być może
jest to herb Biecza. Fragment tego kafla jest dla nas bardzo cenny, gdyż nasuwa
przypuszczenie, że jest miejscowego wyrobu. Interesujące są także kafle, na
których powierzchni widnieje plastyczny ornament przedstawiający Jozuego i
Kaleba, niosących na drążku wspartym na ramionach duże winne grono. Motyw ten
jest często w sztuce spotykany. Kolory kafli: białe tło, winne grono w odcieniu
seledynowym, szaty postaci w tymże odcieniu, spodnie, drążek i kije, którymi
się podpierają, granatowe, buty żółte. Należy podkreślić, że kafle bieckie mają
wiele analogii z kaflami rzeszowskimi, jarosławskimi, krakowskimi i gorlickimi.
Między kaflami z cytowanych miejscowości a bieckimi istnieje duże podobieństwo
w motywach roślinnych, niekiedy i zwierzęcych. Występują również w Bieczu
odpowiedniki pewnych kafli wawelskich, których powierzchnia imituje fragmenty
dachu krytego dachówką, zwaną karpiówką. W kaflach bieckich polichromia
dachówki jest trzykolorowa: żółta, zielona i biała. W wawelskich – wymiary
dachówki są większe od bieckich. Dzięki znalezieniu nie wykończonych
półfabrykatów, mamy konkretne dowody, że
ten rodzaj kafli wyrabiany był w Bieczu
na przełomie XVI i XVII w. W sąsiednich Gorlicach wśród bogatej kolekcji kafli,
zgromadzonych w tamtejszym muzeum, można także doszukać się analogii z kaflami
bieckimi. Mamy tutaj na myśli kafle z lwami, bardzo zbliżone do siebie, albo
inne – z wyciśniętymi główkami aniołków, pod którymi występuje zdobnictwo w
rodzaju balasek. Bieckie kafle pokryte są ciemnozieloną glazurą, podobnie też i
gorlickie, a tylko niektóre z tych ostatnich są bez glazury. Należy
przypuszczać, że pochodzą one z jednego warsztatu. Pewne analogie spotykamy
także wśród kafli austriackich ze Styrii, i to zarówno wśród ornamentów
roślinnych, geometrycznych, jak i z wyobrażeniami zwierząt. Podobieństwo
występuje także w zdobnictwie o charakterze geometrycznym, tak w formach jak i
kolorze. To samo widzimy w zdobnictwie o tematyce roślinnej. Chronologicznie
odpowiadają jedne drugim. Przeprowadzone badania nad ornamentyką renesansowych
ołtarzy, stall i innych rzeźb w kościele parafialnym w Bieczu oraz nad
portalami i kolumienkami międzyokiennymi starych renesansowych kamieniczek
bieckich – w celu uzyskania materiału porównawczego z ornamentyką kafli
bieckich – przyniosły pozytywne wyniki. Wiele motywów, w większości roślinnych,
czasami geometrycznych, występujących na wymienionych przedmiotach, spotyka się
także w ornamentyce kafli bieckich. Szczególne podobieństwo istnieje między
rzeźbami zwieńczającymi belkę tęczy w kościele i występującymi na
XVII-wiecznych stallach – a niektórymi gzymsami zwieńczającymi piece. Nasuwa to
przypuszczenie, że formy do wyrobu kafli mógł wykonywać, względnie projektować,
ten sam mistrz, który wykonywał belkę w tęczy i stalle, a przedmioty te według
wszelkiego prawdopodobieństwa są dziełem bieckiego mistrza. Na szczególną uwagę
zasługuje seria kafli o charakterze ludowym, pochodząca najprawdopodobniej z
przełomu XVIII i XIX w. W sumie jest ich 9, lecz nie wszystkie zachowane w
całości. Znalezione zostały w powierzchniowych warstwach podczas prac ziemnych
w 1958 r. w północnej pierzei rynku. Kafle te, o wymiarach 18X20cm, wykonane są
– podobnie jak wszystkie inne – z gliny żelazistej o wypale czerwonym.
Wszystkie posiadają gładka powierzchnię, glazurowana zielono w różnych
odcieniach. Odrębność ich podkreśla sposób wykonania, polegający na zdobieniu
rysunku za pomocą rylca na wilgotnej jeszcze powierzchni kafla. Wszystkie
motywy zdobiące kafle są kompozycjami figuralnymi. Na kilku z nich widnieją
postacie żołnierzy pieszych i konnych, na innych sceny rodzajowe z życia
mieszczaństwa. Inne kafle z tego okresu są mało ciekawe. Posiadają one
ornamentykę tłoczoną z formy, w postaci łukowatych linii, kwiatów o grubych
surowych formach, czy innych mało subtelnych barokowych ozdób. Pokryte są białą
polewą i powleczone szkliwem. Z późniejszych czasów posiadamy nieliczne okazy
kafli. Powierzchnia ich jest niemal identyczna z powierzchnią pospolitej
dachówki palonej lub w późniejszej cementowej. Odnosi się wrażenie, że forma
tej dachówki wraz ze swoimi wymiarami znalazła zastosowanie w dekoracji kafli.
Różnica między zewnętrznym wyglądem dachówki a kafli polega na tym, że kafle
pokryte są białą polewą i szkliwem. Niewiele możemy powiedzieć, jak liczna była
produkcja garncarzy bieckich. Sam fakt, że w Bieczu istniało ich kilku, może
świadczyć o dużym zapotrzebowaniu środowiska na wyroby ceramiczne. Określona
przez statut ilość jatek garncarskich, których nie mogło być więcej niż 8, daje
także pewne pojęcie o wielkości produkcji. Istnienie bowiem takiej a nie innej
ilości jatek wypływało przede wszystkim z zapotrzebowania społecznego na ten
rodzaj produkcji. Niektórzy garncarze należeli do rzemieślników płacących
najwyższe stawki podatkowe. Np. w 1616 r. dwaj Bartoszowicze, płacili podatku
po 3złote, co było najwyższą stawką, inni natomiast tylko po 1złoty 15groszy,
co równało się średniej stawce. Fakty
powyższe utwierdzają nas w przekonaniu o dużej produkcji ceramicznej w Bieczu.
Na postawie dotychczasowych badań niewiele możemy powiedzieć o handlu wyrobami
ceramicznymi. Jedyną wzmianką źródłową, i to pośrednią, o handlu wyrobami
glinianymi jest wymieniony w inwentarzu Jana Bartoszowicza z 1644 r. „wóz do
wożenia garnków, drabinny, koła bose. Wiemy, że Bartoszowicz mieszkał w Bieczu,
więc wóz mógł mu być potrzebny jedynie do wożenia garnków po jarmarkach. Nieco
więcej materiału posiadamy co do cen wyrobów glinianych. Jest to jednak
materiał fragmentaryczny, nie zawsze dający dokładną orientację w jednostkowych
cenach wyrobów. Należy zaznaczyć, że ceny tych wyrobów były bardzo płynne, mimo
że wydawano taksy starościńskie regulujące ceny. Wiemy, że wzmiankowany
poprzednio Grzegorz Stańczyk w 1646 r. „stargował […] garnków łagowskich
półdziesiątej kopy po zł 6 bez groszy 10 za kopę”, ale i tej sumy nie chciał
wypłacić, tylko niższą. Sam fakt „stargowania” przeczy istnieniu stałych cen.
Wprawdzie w 1677 r., w myśl taksy starościńskiej dla powiatu bieckiego,
garncarze mieli pobierać „za kufel zielony szklany 4 szelągi, za prosty
gr1, za garnek na 10 sztuk mięsa we
środku oblewany alboli szklany gr2, za
mniejszy mniej, za donicę gr2, za prostę 5szelągów”, wydaje się jednak, że –
mimo prób utrzymywania ze strony czynników nadrzędnych cen stałych- istniały
duże odchylenia. Należy przypuszczać, że taksy te były tylko pewnym wskaźnikiem
dla cen wolnorynkowych. Mamy także kilka wzmianek o cenach pieców i kafli. Z
obdukcji domu Pawła Ostrowskiego w 1639 r. dowiadujemy się, że stawianie nowego pieca kosztowało
16złotych. W 1592 r. w czasie remontu kamienicy Mikołaja Leszczańskiego,
zapłacono „ za przełożenie pieca [..] i ułożenie kaflów w rzędów 5 zł 3 i pół”.
Stanisław Pawlowic w 1640 r. dał „ od pieca do sklepu stawiania zł 4 co i
kaflów przyłożył […] do tejże izdebki za piec zł 8” . Powyższe dane mogą nam dać
bardzo ogólne wyobrażenie o cenach. Wiadomo jest, że zarówno wyroby garncarskie
tej samej wielkości, jak i np. kafle z tej samej formy miały rozmaite
wykończenie i stąd duża różnica w cenach. Kafel 3X3 nie glazurowane i malowane
były o wiele droższe niż ten sam kafel czy garnek nie malowany i nie
glazurowany. Użytkowanie wyrobów glinianych było niewątpliwie szeroko
rozpowszechnione wśród ludności, mimo że przebadanie stu kilkudziesięciu
inwentarzy mieszczan bieckich z XVI i XVII w. przyniosło niewiele wzmianek o
naczyniach glinianych. W inwentarzach wymieniano przedmioty i naczynia cynowe
czy miedziane, mające większą wartość, pomijano natomiast naczynia gliniane,
które ulegały szybszemu zniszczeniu i nie posiadały trwalszej wartości.
Wymieniano jedynie takie naczynia gliniane, które miały jakąś oprawę cynową.
Np. z inwentarza Magdaleny Chodorowej z 1593 r. dowiadujemy się, że miała
„zbanek gliniany z cynowym wiekiem”. Niemal wyjątek wśród licznych inwentarzy
stanowi ten Anny kramarki z 1596 r., w którym wymieniono „garnków potylicznych
6 […] doniczę i dwa zbany”, a przeszło 150 lat później po Andrzeju Sandorskim
zostało „misek kołaczyckich 5” .
O piecach kaflowych spotykamy więcej wzmianek w obdukcjach domów
mieszczańskich.
Innym znaczącym ośrodkiem
garncarskim był Stary Sącz. Najstarsza wzmianka dotycząca rzemiosła
garncarskiego w tym mieście pochodzi ze „Źródeł dziejowych” Pawińskiego. Tutaj
pod rokiem 1581 znajduje się krótka notatka że wśród 35 rzemieślników, którzy
mieszkali i pracowali w ty mieście był jeden garncarz. Autor imienia ani
nazwiska tego garncarza nie podaje, ale jeśli dożył on 1618 r., co jest
prawdopodobne, można przypuszczać, iż był nim Wojciech Mądry. Pod ta data
bowiem wspomina go Frankowic. Widać z tego, że rzemiosło garncarskie było w tym
czasie w Starym Sączu słabo rozwinięte, a potrzeby samego miasta – na ówczas
niezbyt wielkie, bo miasto liczyło w tym okresie nie więcej niż około 1136
mieszkańców wraz z dziećmi – mogły zaspokajać także wyroby z innych, dalszych
ośrodków. Oczywiście nie jest wykluczone, że oprócz wspomnianego Wojciecha
Mądrego w Starym Sączu pracowali jacyś inni, mniej znani garncarze. Ponieważ
jednak nie było tutaj wtedy jeszcze garncarskiej organizacji cechowej, która
rejestrowałaby rzemieślników tego fachu, trudno poprzeć to przypuszczenie
rzeczowym dowodem. W rozwoju miejscowego garncarstwa nie stanowił przeszkody
brak odpowiedniej gliny. Pod tym względem bowiem okoliczne tereny były dogodne
do eksploatacji. Świadczy o tym chociażby zapiska z 1665 r. dokonana w księdze
inwentarzowej kościoła parafialnego w sąsiednich Biegonicach własnoręcznie
przez ówczesnego proboszcza, którym był ksiądz Adam Bydłoniewicz. Możemy w niej
wyczytać że na terenie Biegonic wydobywano wtedy już odpowiedni do produkcji
naczyń glinianych surowiec. Ponadto zapiska ta zawiera jeszcze inną cenną
wiadomość. Podaje mianowicie, że w tymże roku w cechu było zarejestrowanych 3
garncarzy, przy czym cechmistrzem był niejaki Matias Szymański, mieszczanin
starosądecki. Data wstąpienia tych garncarzy do cechu nie jest znana;
prawdopodobnie dwóch z nich figurowało w spisie począwszy od dnia założenia
cechu. Faktycznie bowiem został on zatwierdzony pod nazwą cechu wspólnego, do
którego należeli także kowale, bednarze i ślusarze, dnia 16 grudnia 1638 r.
przez ksienię Annę Lipską. Różne zapisy z lat późniejszych w księgach inwentarzowych
czy cechowych miasta, poza wyszczególnieniem nazwisk garncarzy podają o nich
właściwie niewiele bliższych szczegółów. Ale i te, które się zachowały, są
cenne. Tak np. zapiski inwentarza z 1699 r. określają położenie majątkowe
wymienionych tam z nazwiska 4 garncarzy, którzy z racji swego skromnego stanu
majątkowego nie płacili konwentowi S. Klary w Starym Sączu żadnych należnych mu
czynszów z placów i pól ani tez daniny. Garncarz Marcin Sławkowic bowiem nie
posiadał żadnych nieruchomości, toteż brak tutaj nawet bliższego określenia,
gdzie mieszkał; Franciszek Czarnota mieszkający w ulicy wiodącej od łaźni do
św. Stanisława oraz Błażej Juszczyk przy ulicy św. Rocha posiadali tylko pół
placu i dom, zaś Stanisław Lechnarowicz z ulicy św. Rocha był z nich „najbogatszy”,
bo posiadał nad to ćwierć pola i 2 pręty.
Takie oto zapisy, które rzucają nieco światła na stan rzemiosła garncarskiego w XVI i XVII w. udało się
zebrać. Z wieku następnego natomiast nie
zachowały się, niestety, żadne dokumenty
wspominające o garncarstwie, duża ich bowiem część uległa zniszczeniu podczas
ostatniej wojny. Stąd też lukę tę trudno czymkolwiek zapełnić poza
przypuszczeniem, że skoro w I połowie
XIX w. garncarstwo nie upadło, lecz przeciwnie, rozwijało się coraz pomyślniej
i coraz więcej zatrudniało ludzi, to początek tego rozwoju przypada właśnie nie
później jak w ostatnich dziesiątkach lat XVIII w. Z nastaniem okupacji
austriackiej po jakimś czasie zaprowadzone zostały jednolite, ogólnie
obowiązujące przepisy austriackie w miejsce dawnych polskich, które były
odmienne dla każdego rzemiosła. Patent Marii Teresy znosił tę różnorodność, a
ustanawiał dla wszystkich rzemiosł jedne i te same warunki przyjęcia na naukę,
jej koszt, czas i przebieg, wyzwoliny prawa ucznia i czeladnika, obowiązki
majstra, częstotliwość spotkań cechowych itp. Patent ten następnie szczegółowe przepisy ujmowały całe
życie i działalność rzemieślników i cechów w ścisłe normy, nad którymi czuwały
odtąd magistraty. Liczba majstrów garncarskich w XIX w. oczywiście nie była
stała. Starsi z nich stopniowo wymierali, zaś napływ na naukę, która później
doprowadzała uczniów do tzw. „wyzwolenia” i założenia własnego warsztatu, był
dość duży. Dokument z lat od 1834 do 1844 świadczy nie tylko o tym, ale także i
sytuacji majątkowej garncarzy, gdyż podaje on, ilu z pracujących wówczas 16
majstrów zatrudniało terminatorów. I tak: Jan Waligóra miał 2 uczniów, Jan Borecki – 3, Jan Majewski także 3,
Kondelowic – 2 oraz Wawrzyniec Zaręba i Wawrzyniec Sołtysikiewicz także po 2.
Reszta majstrów, tj. Jakub Rejowski, Józef Koszowski, Antoni Kozerski, Ludwik
Wolski, Bartłomiej i Wawrzyniec Barycze, Jacenty Rudzik, Jan Janikowski,
Wincenty Majewski i Stanisław Mazurek nie mieli uczniów w ogóle. Część z
wymienionych musiała tytuły majstrów utrzymać stosunkowo niedawno, bo zapis w
księdze cechu kowalskiego, ślusarskiego i garncarskiego pochodzący z tychże
samych lat, tj. z czasu przed 15 grudnia
1836 r. wymienia tylko 9 garncarzy. Byli to : Jan Borecki, Marcin Słupnicki,
Jakub Rejowski, Wawrzyniec Zaręba, Wawrzyniec Sołtysikiewicz, Marcin Młyński,
Bartłomiej i Wawrzyniec Barycze oraz Antoni Kozerski. Z nich M. Słupnicki i M.
Młyński w poprzednim spisie już nie figurują, podobnie jak nie czytamy tam
nazwiska garncarza Pawła Starczewskiego, zanotowanego jako podcechmistrz w Księdze Cechu Wielkiego pod datą 1842 r. Również
w spisach z lat następnych pominięto Wincentego Młyńskiego, podanego w Księdze
Cechu Wielkiego jako skarbnik w 1862 r. Widać stąd , że spisy obejmowały samych
tylko majstrów, pomijały natomiast członków zarządu bądź komisji, także
majstrów z zawodu, których nazwiska notowane były już na innym miejscu.
Skutkiem tego niemal pod żadną datą nie można uzyskać pełnej ilości pracujących
garncarzy. Pod wspomnianą powyżej datą 1836 r. zapisano, że Wawrzyniec Zaręba
przyjmuje do terminu Jana Majewskiego i zobowiązuje się wobec cechu „ podać,
uczniowi, sposób do wyuczenia się profesji garcarski” w przeciągu 6 lat oraz
„ile możności i szczyrze i z tymże podług ludzkości tak wyżywieniu jako i
edukacji profesji zachować się oraz przyodziać, wyzwoliny swoim sumtem sprawić
i nowy surdut do wyzwolin ze swej własności temuż dać przyrzeka”. Koszt utrzymania ucznia był
więc dość duży. Majster obowiązany był nie tylko do wyżywienia i ubierania, ale
nadto musiał własny, kosztem wyprawić uczniowi „wyzwoliny”. Nauka w tym czasie
trwała 4, 5 lub 6 lat, przy czym wymagano, aby uczeń miał dwie klasy szkoły
podstawowej, a przy wyzwoleniu świadectwo wieczorowej nauki kontrolowanej przez
urzędnika magistrackiego. Opłata zaś za naukę wynosiła zwykle 2,5 złr. W owym
czasie do cechu należeć mogli tylko rzemieślnicy, którzy mieli obywatelstwo
miejskie. Jednak z notatki z 1858 r., rejestrującej polecenie burmistrza J.
Zagórowskiego, wynika, że przepisu tego nie zawsze przestrzegano. Dlatego też
przypomina on, iż kto nie ma obywatelstwa, temu nie przysługują prawa
obywatelskie, a więc także i wykonywanie rzemiosła. Największy rozkwit
rzemiosła garncarskiego przypada na ostatnie lata XIX w. Wówczas to ilość majstrów
osiągnęła liczbę 17, co potwierdza spis z 1899 r. rejestrujący w Księdze Cechu
Wielkiego wszystkich garncarzy z okręgu sądu powiatowego w Starym Sączu, a więc
nie w samym tylko mieście. A oto i nazwiska: Wojciech Barycz, Wincenty
Borkowski, Józef Gondek, Michał Grabek,
Michał Jarzębiński, Jan Kapciński, Michał Kasperek, Ignacy Majewski, Jan
Majewski – cechmistrz, Michał Majewski, Antoni Misiewicz, Józef Nowak, Jan
Rzaski, Michał Starczewski, Franciszek Wolski, Jozef Wolski, Kasper Ziębowicz.
Ich stan majątkowy widocznie wówczas nie przedstawiał się źle, skoro później
jednego z nich, Michała Majewskiego, stać było nawet na prowadzenie
restauracji, którą miał we własnym domu. Od tego czasu liczba majstrów
ustawicznie się zmniejsza. I tak w 1900 r. było ich już tylko 15, w roku
następnym 12, potem 7. Około 1910 r. informator Stanisław Starczewski pamięta 8
garncarzy: dwóch Majewskich – jeden był cechmistrzem, Wincentego Kalisza,
Wolskiego, Józefa Nowaka, Leszczyńskiego, Czarneckiego i swojego ojca, Michała.
Trzy z tych nazwisk potwierdza księga cechowa, która pod datą 19 marca 1911 r.
podaje następujący skład komisji egzaminacyjnej garncarzy: Fr. Leszczyński,
Józef Nowak, Józef Majewski i Józef Żelazko. Fakt, że z biegiem lat liczba
pracujących tutaj garncarzy zmniejszała się, znajduje również wyraz we
wspomnieniach Józefa Bilińskiego. Pod koniec lat 50. XX w. pracowało jeszcze w
zawodzie trzech garncarzy, przy czym tylko jeden z nich, Józef Biliński, był
starosądeczaninem; pozostali zaś dwaj, tj. Ludwik Wilusz i Paweł Płaziak,
przybyli tutaj z Kołaczyc. Józef Biliński pracownię swą odziedziczył po dziadku
po kądzieli, Józefie Nowaku, drugim mężu babki. Jej pierwszy mąż, Franciszek
Mirek, był także garncarzem kontynuującym dzieło swego ojca. Biliński nie pamięta
imienia pradziadka, wie natomiast, że Józef Nowak nie był sądeczaninem, lecz
przybył tutaj z okolic Jasła. Z tych samych stron pochodził Wincenty Kalisz.
Nie jest też wykluczone, że garncarze: Koszowski, Kozerski, Rudzik, Kapciński,
Leszczyński, Czarnecki i Żelazko są obcego pochodzenia, podobnie jak Nowak,
Zaręba czy Gondek, których nazwiska często spotyka się i w innych okolicach.
Przypuszczenie to potwierdza chociażby fakt, iż Józef Nowak był istotnie
nietutejszy. Zresztą na podstawie znajomości dawnych starosądeckich rodów można
wykazać, że pewne z nich, jak: Barycze, Boreccy, Borkowscy, Jarzębińscy,
Kasperkowie, Majewscy, Mazurkowie, Rejowscy, Sołtysikiewicz, Waligóry,
Ziębowicze, są w Starym Sączu znane z dziada pradziada, inne, jak: Kondelowic, Wolscy,
Jankowscy, Grabkowie, Młyńscy, Misiewicze, Mirkowie, Słupnicy, Starczewscy,
spotykamy nieco później (XVII – XIX w.), zaś wymienione na początku są zupełnie
obce. Na podstawie podanych dotychczas spisów nazwisk nie trudno stwierdzić, że
zawód garncarza utrzymywał się w poszczególnych rodach przez kilka pokoleń. Wytwarzane
w Starym Sączu naczynia zaopatrywały całą Sądecczyznę, gdyż garncarze rozwozili
je po wszystkich miejscach jarmarcznych. Józef Biliński podaje że poza sądeckim
miejscowościami i okolicą, jak Nowy Sącz, Piwniczna, Zbyszyce, Limanowa,
naczynia wywożono także i na Węgry, skąd przyjeżdżali kupcy i zamawiali przede
wszystkim dzbanki i imbryki z wąskimi szyjkami na żętycę, dwojaki, formy do
wypiekania ciast. Do Michała Starczewskiego np. przyjeżdżali stale kupcy z
Krakowa i przez 6 lat z Krynicy. Starczewski wyrabiał przede wszystkim :
garnki, garnuszki, miski, dzbanki, dzbany pasterskie ze spłaszczonymi brzuścami
z jednej lub dwu stron, imbryki z wąskimi szyjkami, czyli tzw. bańki, dwojaki,
wazony, formy do wypiekania ciast, zabawki dziecinne, jak piszczałki, mężczyzn
na koniach, okaryny, których nie toczył na kole, tylko lepił w rękach, i
„banie” na dachy. Wyroby te zdobił ornamentem wymalowanym zabarwioną glinką,
używając motywów w postaci kwiatów, pasków, zygzaków; pomagała mu w tym żona.
Stanisław Starczewski pamiętał, jak matka malowała naczynia kałamarzykiem, w
którym miała rozrobioną glinkę pomieszaną z minią. Starczewski zdobił podobno
swoje naczynia także fladrami, jednak, niestety, żaden z takich okazów się nie
zachował. Do nadawania naczyniom połysku używał glejty ołowianej. Sprowadzali
ją wówczas wszyscy miejscowi garncarze, podobnie jak glinkę i minię z Węgier;
minii używali do barwienia glinki na kolor zielony. Powszechnie również używano
do wyrobu naczyń gliny żółtej, którą kopano wówczas w Podgórzu; tylko Wincenty
Kalisz wykupywał glinę z gruntów chłopskich- ta była ciemnawa i więcej tłusta,
dlatego też naczynia Kalisza były lżejsze i bardziej udane. W ogóle Kalisz
uchodził w tym czasie za swego rodzaju specjalistę. Nikt tak jak on nie
potrafił utoczyć naczynia, aby było lekkie i gładkie, nikt tak jak on ich nie
zdobił i nie uzyskiwał szkliwa o dużym połysku. To wszystko było jego
tajemnicą, którą przywiózł ze sobą spod Jasła, gdzie uczył się u jakiegoś
garncarza. Dlatego też nie chcąc zdradzać fachowego kunsztu nie zatrudniał
czeladników – pracował sam. Do niego zjeżdżały wycieczki szkolne, aby zwiedzić
pracownię i obejrzeć wyroby, zjeżdżali
także liczni kupcy. Wspomniany już wcześniej Józef Biliński, którego
warsztat mieścił się przy ul. Chrobrego 17, poza naczyniami użytkowymi, jak
garnczki, miski, dzbany, doniczki, garnki – dwojaki, dzbany tzw. „bacowskie”,
czyli pasterskie, o spłaszczonych brzuścach, a służące do noszenia mleka z
szałasów oraz misy o ukośnie rozchylonych brzegach, tzw. „orawki”, wychodziła
również tzw. galanteria ceramiczna, tj. najróżniejsze figurki, czarki,
popielniczki, skarbonki, miniaturowe naczyńka stanowiące zabawki dla dzieci, i
wielkie ni to puchary, ni wazony o przeróżnej formie, których głównymi motywami
zdobniczymi były ornamenty figuralne w postaci ludzi i zwierząt. Wyroby
Bilińskiego odznaczały się ładnym i starannym wypałem. Ornamenty na naczyniach
nie były wyszukane, chociaż dość różnorodne. Różnorodność tę ułatwia oczywiście
korzystanie z rzemieślniczych technik zdobniczych, jak fladry, mazajki,
marmurki, spuszczanie i ryt, które pozwalają na dowolność i swobodę. Garncarze
sądeccy wytwarzali także inne przedmioty jak np. Ludwik Wilusz , poza zwykłym
asortymentem, wykonywał również podstawki na fotografie czy wazony na kształt
dębowego pnia.
Prężnym ośrodkiem garncarstwa były
również Kołaczyce. Produkowano tutaj wyłącznie ceramikę czerwoną, przeważnie
glazurowaną, często zdobioną malaturami. Najstarsze naczynia znalezione na tym
terenie nie sięgają wstecz poza wiek XVIII. Bogata dekoracja wyrobów
kołaczyckich jest również stosunkowo młoda. Tradycja wiąże ją z pracownią
żyjącego w II połowie XIX w. Pawła Kołeczka, który pierwszy zastosować miał niektóre
techniki dekoracyjne. Na przełomie XIX i XX w. do najwybitniejszych garncarzy
zaliczał się Leon Lejpras, syn Francuza, majstra tkackiego sprowadzonego z
początkiem XIX w. do fabryki tkanin w Nawisu Kołaczyckim. Uczył się on zawodu w
Kołaczycach u garncarza Dygasa. Wyroby Lejprasa wyróżniały się bogatym
zdobnictwem. Poza naczyniami użytkowymi wykonywał on również galanterię
glazurowaną, a nawet próbował swych sił w rzeźbie. Kołaczyccy garncarze wyroby
swe sprzedawali na targach i jarmarkach w Tarnowie, Pilźnie, Dębicy,
Strzyżowie, Rymanowie, Gorlicach, Nowym Sączu, Jaśle, a przed I wojną światową
również w Bardjowie i Stropkowie (dzisiejsza Słowacja). Sprzedawaniem wyrobów
zajmowali się bądź sami wytwórcy, bądź kupcy-pośrednicy nabywający hurtem cały
wypał. Kwitła też sprzedaż domokrążna, uprawiana przez żony uboższych garncarzy
czy też drobnych handlarzy, którzy w płachcie na plecach nosili na sprzedaż
naczynia gliniane, krążąc po wsiach w niewielkim promieniu od miejsca
produkcji.
Oprócz miast rzemiosło to rozwijało się również na wsiach, na terenie
powiatu gorlickiego znajdowało się kilkanaście takich ośrodków. Z ważniejszych
należy wymienić Rzepiennik Biskupi gdzie jeszcze w końcu XIX w. pracowało kilka
rodzin garncarskich. W II połowie XX w. pracowali tutaj jeszcze dwaj bracia Jan
i Roman Zaprzała, którzy stanowili co najmniej trzecie pokolenie garncarzy w
swojej rodzinie. Wyrabiali oni użytkową ceramikę glazurowaną, zdobioną za
pomocą pobiałki, o niewielkiej stosunkowo wartości artystycznej, oraz –
sporadycznie – rzeźby figuralne i drobną galanterię ceramiczną w postaci
flakonów, skarbonek, gwizdków itp. Innym większym ośrodkiem garncarskim była
Stróżówka, gdzie jeszcze z początkiem okresu międzywojennego czynnych było
podobno kilkanaście warsztatów garncarskich. Z innych pomniejszych ośrodków
warto wspomnieć o Dominikowicach, gdzie jeszcze w pierwszych latach XX w.
czynne były dwa warsztaty, prowadzone przez braci Cetnarowskich. Wyrabiano tu
ceramikę użytkową m.in. garnki, dwojaki, dzbanki, miski, skarbonki. Wszystkie
produkty były glazurowane, czasem malowane w białe wzory. Wyroby te odbierali
handlarze z Uścia Gorlickiego, Zdyni, Jasła, Grybowa, Wysowej, sprzedawano je
także na odpustach w Kobylance. Również w Szalowej wyrabiano glazurowaną ceramikę
użytkową, czasem zdobioną malaturami, a mianowicie garnki, miski „noszoki”
(dwojaki i trojaki), durszlaki, doniczki, także drobną galanterię ceramiczną
(m.in. ozdobne kule na dachy i ogrodzenia). W pomniejszych miejscowościach jak:
Łużna, Mszanka, Glinik Mariampolski, Rożnowice, Racławice, Olszyny, Zagórzany
,Bystra, Klimkówka pracowało po jednym garncarzu. Większość nazwisk tutejszych
garncarzy została zapomniana, wyrabiano tutaj głównie ceramikę użytkową.
Proces technologiczny w każdym
warsztacie garncarskim wyglądał podobnie. Na początku należało przygotować
glinę, czynność ta była żmudna i wymagała dużego nakładu pracy, dlatego też
stanowiła zasadnicze zajęcie terminatorów. Glinę wykopywano jesienią, potem
zsypywano na kopiec i tak przetrzymywało się na wolnym powietrzu bez przykrycia
przez całą zimę, nawet aż do drugiej jesieni. Przez ten czas mokła ona na
deszczu, a gdy rok był suchy, to dodatkowo jeszcze polewało się ją wodą; pod
działaniem mrozu – kruszała. Następnie w zależności od potrzeby pobierało się
ją partiami, tłukło i mieliło w maszynie, często nawet dwukrotnie, aby
oszczędzić sobie pracy przy ręcznym wyrabianiu. W czasach, gdy nie znano
jeszcze maszyny glinę strugano ośnikiem. Po zmieleniu glinę wyrabiało się
jeszcze nieco rękami, tak jak ciasto, najczęściej na ławie garncarskiej, i
przygotowywało się odpowiedniej wielkości porcje potrzebne do wyrobu
poszczególnych przedmiotów. Narzędziami pracy garncarzy były: koło garncarskie,
nożyk i drucik. Nożyk była to prostokątna, niewielka i cienka drewniana płytka
z okrągłym otworem pośrodku, której używało się do wygładzania toczonych naczyń
i zgarniania resztek gliny, drucik zaś służył do odlepiania naczyń od kręgu po
ich utoczeniu. Jak pamięć ludzka sięga używano od dawna koła bezsponowego. Jego
poszczególne części w miejscowej gwarze zwą się: „główka”, czyli koło górne,
„spodzień”, tj. koło dolne, „pręt”, czyli oś, „łapka”, utrzymująca koło w
pionie i łącząca je z ławką, na której siedzi garncarz. „Główka” koła wykonana
była z dwu sklejonych ze sobą desek – wierzchniej dębowej lub jesionowej i
spodniej z miękkiego drewna, np. sosnowego. Do spodniej deski „główki”
przyśrubowany był tzw. „rak”, tj. żelazny krzyż z otworem w środku, w którym
uchwycona była ruchomo górna część „prętu”. „Pręt” przechodził przez łapkę do
ziemi. Dla ułatwienia i złagodzenia
obrotów koła „pręt” w „łapce” chodził w łożysku kulkowym lub w tzw. „pręcisku”. Było to udoskonalenie,
które wprowadzono w ostatnich dziesiątkach lat, jako odzwierciedlenie i wynik
postępu technicznego. Mając przygotowane odpowiedniej wielkości gały gliny,
które stanowiły miarę potrzebną na utoczenie jednej sztuki naczynia, garncarz
zasiadał za kołem i zabierał się do pracy. Gałę taką kładł na „główkę” koła, po
czym uderzając bosymi nogami w „spodzień” wprawiał je w ruch obrotowy. Koło
kręciło się raz wolniej, raz szybciej w zależności od potrzeby. Zwilżając ręce
i glinę w trakcie tego obrotu garncarz modelował naczynie, tzn. nadawał glinie
rozmaite kształty: wyciągał ją, czynił pękatą, to znów spłaszczał. Wyglądało to
tak, jak gdyby surowcem była nie glina, lecz guma. Po wyrobieniu naczynia
suszyło się, a następnie polewało wodą, w której była rozmieszana mąka.
Następną czynnością było posypanie całego, lub części naczynia roztartym
tlenkiem ołowiu. Tlenek ołowiu przygotowywało się w ten sposób, że topiło się
go w garnku żelaznym aż stawał się sypki. Tak uzyskany produkt tarło się na
miałki proszek na okrągłym kamieniu dla wygody ustawionym na stołku. Proszkiem
tym posypywano naczynia za pomocą blaszanego sitka zaopatrzonego dziurkami w
dnie. Ewentualne zdobienia na naczyniach wykonywano po pierwszym podsuszeniu. Istniały
różne sposoby zdobienia naczyń m.in. rysowanie, czyli właściwe malowanie
różnych motywów oraz „rzucanie nieregularnych plam” na tło naczynia.
Do malowania używano nie glejty
ołowianej, lecz glinki białej lub ciemnej i dopiero ją barwiło się rozmaitymi
dodatkami na odpowiednie kolory. Glinkę białą sprowadzano niegdyś z Czech,
ciemną natomiast uzyskiwało się ze zwykłej gliny garncarskiej rozrzedzonej w
wodzie z domieszką „żelaziaka”, czyli rudy żelaznej. Poza „żelaziakiem”, który
dodany do glinki tworzył farbę rdzawobrązową, jako domieszek używano jeszcze:
tzw. „dzikówki”, czyli „braunsteinu” – czarnego kamienia występującego na
polach, a barwiącego na ciemny brąz wpadający nawet w czerń, tzw. „bromrutu”,
czyli żółtej glinki. Aby otrzymać kolor zielony używało się „zyndry”
miedzianej. W ogóle „zyndra”, czyli osad powstający na metalach takich jak
miedź, mosiądz, żelazo – był barwnikiem uniwersalnym, którego dodawało się do
farby i do glazury. „Zyndrę” tak jak i inne dodatki barwiące mieliło się w
żarnach, przesiewało przez sito i rozpuszczało w wodzie. W zależności od ilości
„zyndry”, czy innej domieszki, można było otrzymać stopniowanie kolorów – od
jaśniejszego do ciemnego. Farby malarskie nie nadawały się do malowania naczyń,
ponieważ nie były ogniotrwałe. Osobą która najczęściej zajmowała się malowaniem
naczyń, była przeważnie żona garncarza, która wykonywała to z wielką wprawą i
po części mechanicznie. Malowano wprost na podeschniętym naczyniu trzymając je
w lewej ręce od wewnętrznej strony brzuśca, prawą kreślono wzory pisakiem, przy
czym duże kropki i płatki kwiatów rozmazywano palcem. Różnorodność motywów
zdobniczych była dość duża. Oprócz powszechnie występującej linii prostej i
falistej przechodzącej w ząbki, krokiewek, kropek i packów oraz krzyżyków,
występowały także motywy które miały swoje specjalne nazwy jak: listki, astry,
winogrona, wianuszki, rybia łuska, pajączki, patrzący itd. Poza malowaniem
odręcznym różnych motywów zdobniczych, praktykowano jeszcze inne garncarskie
techniki, a to: mazajkę, marmurek, spuszczanie i fladry. Mazajkę czyli
zalewanie wykonywało się w ten sposób, że podeschnięte naczynie oblewało się
glinką, a potem farbą z kałamarzyka wprost na mokrym robiło się packi, które
zlewały się z ową mokrą glinką. Czasami po zrobieniu packów jeszcze raz się
zalewało, tzn. zdobione naczynie wkładało się do większego naczynia, gdzie
znajdowała się farba lub glinka, i od razu się je wyciągało. W ten sposób farby
wraz z glinką jeszcze bardziej się zlewały. Podobnie uzyskiwało się marmurek: w
dość dużym naczyniu było rozrobione „tło”, czyli czysta glinka lub farba. Do
niego z kałamarzyków wpuszczało się po parę kropel kilku kolorów farb, które
były rzadsze od „tła” i nie rozpuszczały się w nim. W tak przygotowanym
roztworze zanurzało się podeschnięte naczynie, wyciągało się od razu po
zanurzeniu i na jego powierzchni tworzyły się różnokolorowe, niekształtne
plamy, czyli właściwy marmurek. Spuszczanie z kolei wykonywało się w ten
sposób, że podeschnięte naczynie polewało się farbą, stawiało na kole, które
wolniutko się obracało i z góry puszczało się na mokre jeszcze naczynie po
kropli farbę innego koloru. Farba momentalnie spływała po tle na dół tworząc
pionowe równe paski, w równych odstępach. Paski mogły być w różnych kolorach,
zależnie od ilości użytych farb. Oczywiście gęstość farby zasadniczej i farb
użytych na paski była różna i dlatego nie zlewały się one ze sobą. Fladrowanie
wykonywano w ten sposób, że podeschnięte naczynia polewało się farbą, a potem
stawiało na kole, którym powoli się obracało. W trakcie tego obrotu inną farbą,
rozprowadzoną z kałamarzyka, zataczało się w równych odstępach kręgi, posuwając
się od dna naczynia ku górze. Następnie z kałamarzyka z tą samą lub inną farbą
puszczało się od góry w równych odstępach po jednej kropli, jak przy
spuszczaniu. Krople te spływając ku dołowi pociągały za sobą farbę z kręgów i w
ten sposób tworzyły razem fladrę. W zależności od kolorów i gęstości farb można
było tą droga uzyskiwać nie tylko fladrę w postaci łuski rybiej, ale i pawich
piór oraz różnych innych kombinacji. Ostatnim wreszcie sposobem zdobienia
naczynia był ryt. Ornament ryty był jednak mało urozmaicony, a powtarzający się
stale motyw stanowiła linia falista bądź listki i gałązki. W rozmieszczeniu
motywów zdobniczych, zwłaszcza przy malowaniu odręcznym i rycie, dają się
zauważyć następujące układy kompozycyjne: pasowy poziomy – okalający naczynie
wokół brzuśca przede wszystkim w najszerszym jego miejscu, bądź bezpośrednio
poniżej brzegu naczynia, pasowy pionowy biegnący od brzegu do dna w rytmicznych
odstępach, centryczny – zwłaszcza na talerzach, i luźny – po obydwu stronach
naczynia nie zawsze przestrzegający symetrii. Ornament wyraźnie odcina się od
zasadniczego tła, przy czym często wykonany jest w dwóch kolorach – żółtym i
ciemnobrązowym. Również przy zastosowaniu zdobniczej techniki spuszczania czy
fladrowania można mówić o pasowym pionowym układzie kompozycyjnym i rytmice.
Przy użyciu natomiast pozostałych dwóch technik kompozycja jest przypadkowa i w
grę może tutaj wchodzić tylko dobór poszczególnych barw. Ozdobione i wyschnięte
ponownie naczynia glazurowało się, a potem wypalało w piecu. Galanterię wypalało
się dwa razy, tzn. raz po wyschnięciu malatury, bez glazury, drugi raz po
glazurowaniu, którego dokonywało się dopiero po pierwszym wypale. Piec
znajdował się bądź w osobnym pomieszczeniu, bądź też w samej pracowni
garncarza. Nie wszystkie piece były zbudowane jednakowo. Spotykało się m.in.
takie o podstawie koła, którego średnica równała się zazwyczaj wysokości (około
180cm), z czterema paleniskami umieszczonymi u podstawy na krzyż, z kwadratowym
otworem z przodu na środku, z czterema na krzyż „luftami” powyżej tego otworu i
z kopulastym sklepieniem, w którym asymetrycznie umieszczony był na zewnątrz
kanał połączony rurą z kominem, bądź też odprowadzający dym bezpośrednio tą
rurą. Wewnątrz pieca wokół podstawy, znajdowała się wysoka na szerokość cegły ścianka,
tworząca tzw. „drogi”, która odgradzała wypalane naczynia od bezpośredniego
zetknięcia się z ogniem.
Garncarstwo nie było bardzo
dochodowym rzemiosłem co moglibyśmy wnioskować po pozostałych po tym fachu
przysłowiach jak np. „Garncarz z błota narobi złota”, aczkolwiek wytwórcy nie
żyli w biedzie. Jednak od przełomu XIX i XX w. w skutek napływu fabrycznych
przedmiotów, jak również obserwowanej w wielu rodzinach niechęci do
kontynuowania tego rzemiosła ulegało on postępującemu zanikowi. Po chwilowym odrodzeniu
po II wojnie światowej, począwszy od lat 70. proces nadal postępował. W chwili
obecnej tradycyjnym wyrobem produktów glinianych zajmują się stosunkowo
nieliczne osoby, wśród których warto wspomnieć o Janie Wiluszu ze Starego
Sącza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz