Zdjęcie pochodzi z: http://en.wikipedia.org |
Ferenc Molnar ( 1878-1952). prawdziwe nazwisko Ferenc Neumann. Węgierski pisarz, dramaturg, Znany w Polsce i innych
krajach przede wszystkim jako autor książki „ Chłopcy z Placu Broni” W latach
1914-15 przebywał na froncie galicyjskim
w roli korespondenta wojennego, a jego relacje drukowała ówczesna węgierska
prasa, a jego korespondencje pozbawione są propagandy wojennej. Jak
określa to sam autor: Wspomnienia- nie
dziennik, nie historia wojny, pamiątka z rocznej męki korespondenta wojennego.
Podróże, doświadczenia, korespondencje, migawki, usłyszane historyjki, rozmowy
z wodzami i szeregowcami, świadectwa uczestników zupełnie błahych i
niesłychanie ważnych wydarzeń. Zdania pisane w pośpiechu przez człowieka, który
znalazł się na froncie, żeby „robić gazetę”, który nie zawsze mógł pojechać
tam, gdzie chciał, który nie zawsze dotarł tam, gdzie zamierzał, który tylko
dryfował na froncie tam i z powrotem z innymi, z notesem, który ma wiele
niezamierzonych białych kart, wątpliwości, a w jego sercu postarzałym zawarł
się bezkres coraz bardziej gorzkich refleksji.
Tuż przed Bieczem, jeśli patrzymy z szosy w prawo, w świetle
zachodzącego słońca widzimy ciągnące się przez zdeptane pola, hen daleko, aż do
odległych wzgórz, wąski, czerwony dywan. Gdy człowiek podejdzie bliżej,
przekona się, że ten dywan to nic innego
niż zasieki z kolczastego drutu
przeciągnięte przed rosyjskimi okopami w stronę pagórków, a cały pas zasieków
pełen jest czerwonych maków. Dalej czernieją głębokie okopy rosyjskie, które
widocznie zostały opanowane bez walki. Przed makowym dywanem, jak okiem
sięgnąć, szarobrunatne, nie zaorane ubiegłoroczne ściernisko. Nigdy dotychczas
nie widziałem maków rosnących tak gęsto. W naszych stronach czerwony mak jest
kwiatem samotnym, nie wyrasta jeden obok drugiego. Tutaj rosną jeden na drugim.
Tłoczą się, roją między drutami. Ani przed, ani za drutami nie wyrósł ani
jeden… Mam dziwne uczucie, że mak posłużył się zwierzęcym instynktem: na tym
sądzie Bożym wyszukał sobie bezpieczne miejsce, którego nie depczą ludzkie
stopy. Teraz ten jaskrawoczerwony pas ciągnie się w dal, niby chodnik
rozwinięty przed wielkim, niewidzialnym królem. Zachodzące słońce rzuca nań
złociste promienie, zabarwiając go miejscami krwistą czerwienią. Tam gdzie
słońce nie dociera, maki są ciemniejsze, chwilami więc człowiek odnosi
wrażenie, że patrzy na czerwony brokat, który z zależności od padających
promieni zmienia odcień. Nie można oderwać oczu od tego widoku, bo jest tak
sugestywny i w swojej królewskiej wspaniałości tak wiele potrafi powiedzieć o
wojnie…
Za czerwonym chodnikiem rozciąga się smutna ziemia, która w
ostatnich promieniach słońca iskrzy się setkami punkcików. To błyszczą
rozrzucone puszki po konserwach. Setki tysięcy małych puszek lśnią po całej
Galicji, jak nie wysychający potok łez… Widać je na poboczach dróg, wśród
kwiatów, w młodym zbożu, na rozległych pastwiskach. Już od dwunastu godzin
pędzimy na wschód i bodajże nie było takiej godziny, by na horyzoncie nie świecił choć jeden taki
nędzny brylant. Rosyjskie puszki, pokryte
żółtą emalią, błyszczą jak złoto, a nasze jak srebro. Ale żołnierz
rosyjski, tak samo jak nasz, dopiero wówczas wyjął swe puszki, gdy nie miał już
nic innego do jedzenia. Tam gdzie pola się iskrzą, tam głodowali ludzie.
Dlatego cała Galicja jest obsypana złotem i srebrem. Na większych polach, gdzie
biwakowało wojsko, teraz ponurzy chłopi zbierają do worków te błyszczące
śmiecie. Jest coś tragikomicznego w tym, jak chciwie pochylają się raz po raz
nad tym tandetnym, złotym znaleziskiem.
Pod Bieczem nikt nie zbiera złomu. Tu między błyszczącymi
punkcikami leżą ruiny zburzonych domów. W tej okolicy rozdzieliły się dwa nierozłączne pojęcia- dom i człowiek. Gdzie
stoi dom, tam na ogół nie ma ludzi. Samotne domy za miastem musiały stanowić znakomity cel dla artylerii, bo nie widać tu
ani jednego całego. Artyleria potrafiła mierzyć dokładnie, bo w pobliżu tych
domów widać najwyżej jeden lub dwa leje. Trzeci pocisk był celny. Ze wzgórza
widać ze trzydzieści, czterdzieści stert gruzów- tam niegdyś stały małe,
wiejskie chałupki. Nie potrzebowały dużo, nawet od jednego pocisku zawalały tak
grzecznie, tak posłusznie, że teraz ledwie wystają nad powierzchnię ziemi. Te
sterty gruzów robią niesamowite wrażenie, ponieważ często mają nietknięte kominy,
które jak czarne nagrobki sterczą na mogiłach swych chałupek.
Zmierzchło już, gdy dotarliśmy do tych gruzów pod Bieczem.
Kiedy opuszczaliśmy zburzone miasteczko, w zapadającym zmroku ujrzałem nagle
żarzące się wśród ruin ognie. W pierwszej chwili myślałem, że to resztki żaru
spalonych domów świecą pośród rozpadającej się gliny i belek. Lecz gdy
podjeżdżamy bliżej, widzę, że wokół małych ognisk stoją kobiety i dzieci
gotujące kolację. Cztery lub pięć ognisk pali się w pobliżu. Domy zbudowane
były z gliny i drzewa, więc jeden cios burzył je na zawsze. Z cegieł nie
budowano niczego prócz pieca w kuchni oraz komina. Te trwalsze, ceglane
elementy pozostawały wszędzie tam, gdzie pocisk trafił w bok chałupy. I teraz
biedni ludzie przychodzą gotować w tych piecach strawę. Wśród gruzów dymi kilka
nago sterczących kominów, a pod nimi wolno stojące paleniska, bucha w nich
ogień, dookoła bezdomne rodziny. Słowo „ognisko” w wielu językach oznacza dom.
Francuzi dom rodzinny nazywają „foyer”. W naszym języku także słowo „tuzhely”
(palenisko) kojarzy się ze słowem „osalad” (rodzina). Ta prastara symbolika
języka wyraża to samo, co wstrząśnięty do głębi człowiek widzi tutaj, w tej
niemal wymarłej okolicy: istotę pojęcia rodziny, domu rodzinnego stanowi punkt
na tym wielkim świecie, gdzie rodzina zapala ognisko. Nie warsztat ojca, kołyska dziecka, nie łoże małżonków jest
duszą, istotą domu. Lecz palenisko. I tu, gdzie ta brudna, niechlujna
chałupa zwaliła się pod uderzeniem pierwszego pocisku, jak chory pies pod
uderzeniem bata, ognisko domowe przetrwało wszystko, co się działo wokół. A
rodziny wyszły z lasu i piwnic, gdzie się ukryły, kiedy od strony Gorlic
nadciągała burza, jakiej świat jeszcze nie widział- i teraz siedzą skulone
wśród ruin i gotują kolację na starym ognisku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz