W Bieczu znajduje się jeszcze jedna kapliczka, nazywana potocznie kapliczką na łące, która najprawdopodobniej powstała w połowie XIX w. i wiąże się z nią poniższa opowieść.
Do folwarku
Stanisława Śliwińskiego położonego za górą zamkową dojeżdżało się starą drogą
zwaną traktem krakowskim. Była to droga szeroka, utwardzona, na której swobodnie
mogły się mijać dwa wozy konne ( dziś droga zapomniana), mimo, że jeszcze w
latach 80. XX w., droga ta jako piesza wykorzystywana była jako krótsza na
cmentarz, jest to też jedyna droga na zamczysko. Był czas żniwny. Zwożono do
stodół snopy zboża na kilka wozów. Pośpiech był ogromny bo zbliżała się burza.
Naładowane wozy ze zbożem jechały jeden za drugim. Woźnice naglili konie aby
szybko jechały i nagle na wprost pędzących koni wybiegły panny
Mazurkiewiczówny, które miały jakieś zatargi ze Śliwińskim i aby nastraszyć
woźnicę, otwarły błyskawicznie czarne duże parasole. Skutek był taki, że konie
się przestraszyły, zerwały się w bok. To spowodowało wywrócenie się wozów ze
zbożem, zerwana została uprząż na koniach i uszkodzone same wozy. Na to
pobojowisko nadjechał na koniu sam Śliwiński i widząc duże straty, tym
bardziej, że burza już się zaczęła i
padający grad niszczył zboże, tak się zdenerwował, że spoliczkował jedną z
panien, gdyż pozostałe zdążyły zbiec. Panny Mazurkiewiczówny były to wysokie,
już starsze niewiasty w dużych kapeluszach, raczej wątpliwej urody. Niemniej
bardzo ruchliwe i krzykliwe, a w dodatku złośliwe i swoich praw dochodziły
wszelkimi sposobami. Były to czasy, jak opowiadał wnuk Stanisława Śliwińskiego, Antoni, kiedy nietykalność osobista
chroniona była ustawami austriackimi. Korzystając z tego panny Mazurkiewiczówny
wniosły skargę do sądu w Bieczu o pobicie. Śliwińskiego powiadomił o tym
zaprzyjaźniony sędzia i radził mu aby załatwił sprawę polubownie, bo inaczej on
musi go skazać na zapłatę i areszt. Prawo dla tego typu spraw było bardzo
bezwzględne i nie przewidywało żadnych ulg. Dla Śliwińskiego nobliwego
obywatela miasta Biecza, areszt był nie do zniesienia. Bardzo martwił się
zaistniałą sytuacją, ale o zgodzie z pannami nie było mowy. Data rozprawy
została wyznaczona. On uważając, że poniósł duże straty za nic nie chciał się
godzić z pannami. Ale niezmiernie bał się realizacji obowiązującego prawa, tuż
przed rozprawą sądową poszedł do kościoła p.w. św. Anny i modlił się przed ołtarzem
św. Antoniego, prosząc pana Boga o pomoc w uratowaniu jego godności obywatela
miasta Biecza. Ślubował, że jeżeli sąd nie skaże go na więzienie, to on
wybuduje kapliczkę na chwałę pana Boga w miejscu zajścia. W tym samym niemal
czasie do sądu w Bieczu dotarł edykt cesarski w myśl którego, każdy kto
przeszkadza lub utrudnia zbierać plony z pola ma być surowo przez sąd karany,
bowiem cesarstwu potrzebne są duże ilości zboża w związku z prowadzoną wojną. W
świetle tego los Stanisława Śliwińskiego uległ całkowitej zmianie. Sąd wydał
wyrok zgodnie z edyktem, skazując panny Mazurkiewiczówny na zapłacenie
Śliwińskiemu za zniszczone zboże, uprząż i uszkodzone wozy 100 zł reńskich.
Panny wyznaczoną kwotę zapłaciły. Za sumę tę Śliwiński wybudował kapliczkę
niewiele dokładając od siebie. Kapliczka stoi do dzisiaj, jest on murowana, na
rzucie prostokąta, nakryta dachem blaszanym. Wewnątrz ołtarzyk, a w nastawie
duża kamienna figura Chrystusa frasobliwego, polichromowana. Dawniej były we
wnętrzu figury innych świętych, ale niestety zostały skradzione. We wnęce nad
wejściem do kapliczki fundator umieścił figurę św. Antoniego. Figurkę tę
kilkakrotnie usiłowano skraść, ale dziwnym trafem święty zamiast w ręce
złodzieja, wpadał na stryszek kapliczki. W końcu panna Wiktoria Mazurkiewiczówna
, drugie pokolenie naszych panien sprzed 150lat, przekazała figurkę św.
Antoniego do muzeum w Bieczu, a w jego miejsce wstawiła nową gipsową figurkę,
która stoi po dziś dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz