Dopóki nie
upowszechniły się smary z ropy naftowej, podstawowym środkiem służącym do
konserwacji i smarowania była maź. Tajemnicę wyrobu mazi znali już
wczesnośredniowieczni Słowianie, a w okolicach Gorlic z jego produkcji słynęły
przede wszystkim Bielanka i Łosie. Maź, podobnie jak dziegieć i smoła jest to
jeden z produktów destylacji rozkładowej drewna. Na terenach Łemkowszczyzny
częściej wytwarzano dziegieć zwykły, a to dlatego, że rzemieślnicy otrzymywali
karpinę z lasów dworskich za darmo, gdyż przy karczowaniu oczyszczali
jednocześnie wyręby.
Do wytopu
najbardziej nadawały się pnie, które leżały w ziemi 10 do 15 lat i były
okorowane, ponieważ miały wtedy
najwięcej żywicy. Drewno takie oczyszczano z ziemi i korzeni i rąbano siekierą
na wąskie szczapki zwane „podpałkami” lub „smołówkami”. Proces technologiczny przy wyrabianiu
dziegciu i mazi drzewnej był w zasadzie ten sam, z tym, że przy wyrobie
dziegciu zostawał on szybciej przerwany. Polegał na ułożeniu w głębokich dołach
zwanych „mieleszami” stosu wysuszonych kawałków drewna. Mielesze te budowano na
wolnym powietrzu, zazwyczaj w pobliżu domów (Bielanka), rzadziej zaś w lesie
(Łosie). Na zboczu wzgórza kopano dół w kształcie leja głębokości od 50 do
100 cm i średnicy górnej od 60 do 150 cm. Taki kopiec wystający około 1 m nad
ziemię uszczelniano mchem i gliną, aby ogień się nie wydostał na zewnątrz. Z
dna leja przechodziła na zewnątrz metalowa rurka, którą odprowadzano destylat
do naczynia. Dawniej, zamiast metalowej rurki, kopano poniżej dna leja drugą
komorę do której dziegieć, względnie maź spływały wprost w drewniane naczynie.
Wypalanie „mielesza” trwało około 12 godzin. W trakcie wypału spływała najpierw
terpentyna, następnie dziegieć, a na końcu maź. Z jednego mielesza o pojemności
około 2 m sześciennych surowca
otrzymywano około 15 l dziegciu i 6 l mazi. Innym sposobem wytopu, stosowanym
bardzo rzadko w Łosiu przed II wojną światową i podczas okupacji było
beczkowanie. Polegało ono na tym, że w żelaznej beczce o pojemności 50-200 l,
tzw. „maziarce”, poddawano destylacji smolne drzazgi zalane wodą. Produkty
destylacji odprowadzano długą, metalową rurą osadzoną w deklu beczki. Rura ta
przepuszczona w poprzek nurtu potoku pełniła funkcję chłodnicy, u której wylotu
spływały do podstawionego naczynia produkty destylacji analogicznie jak przy
wytopie w mieleszu. Powyższe sposoby
produkcji mazi powoli zanikały, bowiem już na przełomie XIX i XX w., wraz z
rozwojem przemysłu naftowego na Pogórzu, maziarze przechodzili na handel
smarami fabrycznymi, biorąc maź m.in. z destylarni nafty w Ropie. Stopniowe
przechodzenie na handel mazią mineralną nie oznaczało całkowitej rezygnacji z
własnych pomysłów. Zdarzało się, że niektórzy maziarze, sami próbowali
destylować ropę czerpaną na terenie wsi lub przywożoną z Ropy albo z Siar. Maź
otrzymywano poprzez gotowanie ropy z kalafonią i wapnem lub asfaltem i olejem.
Smary uzyskiwano gotując z kolei maź, również z dodatkiem kalafonii i wapna.
Jeszcze w czasie ostatniej wojny Łosianie budowali po okolicznych lasach nad
potokami prymitywne destylarnie, w których z surowej ropy naftowej pędzili
benzynę, naftę, oleje i maź. Dodać wypada, że destylacja ropy w tych warunkach
była bardzo niebezpieczna, bo często zdarzało się, że tak wykonana aparatura
eksplodowała, powodując niekiedy kalectwo jej konstruktora. W czasie II wojny
światowej z powodu braku smarów pochodzenia przemysłowego, w celu ich zastąpienia
również mieszkańcy Bartnego wypalali w mieleszach maź drzewną.
Dziegieć i maź
były towarami bardzo poszukiwanymi. Szewcy, rymarze i siodlarze używali ich do
impregnacji skór. Napuszczano nimi buty i uprząż, a ostry zapach chronił skórę
od pogryzienia przez myszy i szczury. Aptekarze sporządzali z dziegciu syropy
leczące przeziębienie oraz maści na schorzenia skóry takie jak egzymy, parchy,
wysypki, krosty, grzybicę i łupież. Ponadto zmieszany ze spirytusem i pity na
czczo leczył wrzody, zasuszając je i dezynfekując. Niezastąpiony był również w
weterynarii. Stosowano go zazwyczaj w miejscach gdzie trzymano większą ilość
koni lub bydła, ponieważ był pospolicie stosowanym środkiem do leczenia tzw.
grudy jak i innych dolegliwości racic i rogów, kopyt i kości zwierząt domowych.
Nasycano nim również odzież w obronie przed robactwem i infekcjami. Dziegciarze z Bielanki wytwarzali również
smołę do dratew, sporządzaną z żywicy
sosnowej i łoju oraz tzw. „suchy dziegieć”. Była to twarda smoła powstała po
wytopie dziegciu, zmieszana z tartym jałowcem i surowymi – aromatycznymi
ziołami, używana była na wsi do okadzania krów.
Dziegieć – czy też smoła drzewna- to również uniwersalny klej i uszczelniacz,
środek konserwujący i impregnat. Uszczelniano nim beczki, cebry, skrzynie,
balie i konwie. Czyszczono uprząż końską, mocowano groty strzały, impregnowano
liny i skóry. Dopóki nie upowszechniły się smary z ropy naftowej, dziegieć był
niezastąpiony w wozach do smarowania osi drewnianych kół – stąd powiedzenia
„Kto smaruje, ten jedzie”. Dziegciowi przypisywano także niekiedy magiczną moc.
Według ludowych wierzeń złe duchy i demony bały się dziegciu jak wampir osiny.
Aby przepędzić złe moce, smarowali gospodarze dziegciem krzyże na drzwiach
domostw, stodół i obór. Złodziej, południca, strzyga ani kłobuk nie nawiedzili
wtedy obejścia. A trup, jeśli mu usta zakleić dziegciem, nie stanie się nigdy
wilkołakiem ani złośliwym upiorem. Żeby nikt uroku na dziecko nie rzucił,
stawiano go w naczynku u wezgłowia kołyski. Zaś złota obrączka wirująca w
płynnym dziegciu wypędzała z chorego boleści. Dziegciarz-czarownik potrafił
naprawić także „zepsute” mleko czy wykryć czarownicę we wsi. Przed I wojną
światową znaczna część Łosian wyjeżdżała na handel za Karpaty. Bogatsi maziarze
wyjeżdżali w trasę już w marcu, by powrócić w połowie listopada. Na ten czas
zapewniali rodzinie najemną pomoc na okres żniw i innych prac polowych.
Wielomiesięczny pobyt daleko od rodziny wymagał silnych koni i mocnego,
trwałego wozu, dostosowanego do przewozu beczek oraz ich załadunku. Beczki, w
których oprócz mazi i smarów, przewożono też oliwę, pierwotnie były drewniane,
ale już w latach 20. XX w. towar ładowano do beczek metalowych, takich samych
jakie służyły do wypalania mazi. Na wozie mieściło się do 8 beczek. Wędrowny
tryb życia maziarzy zmuszał ich do zabierania ze sobą niezbędnych rzeczy dla
siebie i dla koni. W kuferku znajdowała się osobista odzież i żywność. Siano
dla koni wożono w tylnej części wozu nazywanej „kielnią”, zaś na przodzie było
siedzenie dla maziarza, podwieszone na sprężynach i nazywane „kielnią
przednią”. W obrębie tylnych kół zamontowany był hamulec cierny, uruchamiany za
pomocą powroza i specjalnego układu dźwigni. Wóz maziarski osłaniała plandeka,
rozpięta na drewnianych kabłąkach, chroniąca zarówno przed deszczem jak i przed
słońcem. Tak wyposażone wozy wyruszały z Łosia corocznie w daleką drogę.
Jeszcze przed I wojną światową na wiosnę wyjeżdżało około 100 wozów, każdy w
swoją, znaną mu stronę. Wędrówki te obejmowały swym zasięgiem całą Słowację,
Węgry, Siedmiogród i Morawy. Inni jeździli po Galicji i na teren Kongresówki, a
niekiedy odbywali długie podróże na Litwę i Łotwę czy w głąb Ukrainy, gdzie
docierali niemal do Morza Czarnego. Poruszając się od lat tymi samymi szlakami
wiedzieli, gdzie mogą liczyć na postój i nocleg. Byli znani i chętnie im
pomagano. Czekano też na nich z różnych powodów. Jedni oczekiwali na maź oraz
smary, a drudzy na leczenie oraz odpędzenie czarów. Oni zaś przed wjazdem do
każdej miejscowości oznajmiali swoje przybycie zawołaniem: „Maaazi!...kooomu
maaazi!...niechaj z chałupy wyłaziii!...”. Po zakończeniu I wojny światowej
kilku Łosian przez parę lat nielegalnie handlowało mazią na terenie
Czechosłowacji, przechodząc wraz z wozami granicę „na Szwarc”. Większość jednak
ograniczyła się do handlu w granicach Polski z tym, że prócz pierwotnych
rejonów handlowych, leżących w obrębie dawnej Galicji i Kongresówki, objęli
Łosianie swoimi wędrówkami niedostępne niegdyś dla siebie obszary byłego zaboru
pruskiego, a więc Górny Śląsk, Wielkopolskę, zachodnie Kujawy i Pomorze.
Odpadły natomiast zupełnie szlaki wiodące na Litwę, Łotwę czy tereny ZSRR. W
okresie niemieckiej okupacji Łosianie oficjalnie prowadzili handel smarami w
granicach tzw. Generalnej Guberni i nieoficjalnie sprzedawali też ściśle
reglamentowaną naftę i benzynę. Było to połączone z dużym ryzykiem osobistym,
zwłaszcza że transakcje odbywały się na zasadzie wymiany produktów naftowych na
żywność, którą w odpowiednio skonstruowanych beczkach na smary przemycano w znacznych
ilościach do Łosia. Nierówne zarobki, przyczyniły się do tego, że wśród
maziarzy zarysowały się znaczne różnice majątkowe. W związku z tym wytworzyła
się warstwa prawdziwych bogaczy, których rody stanowiły rodzaj miejscowej
arystokracji, oraz warstwa średniaków i wręcz biedaków. Ci ostatni, jeżeli nie
posiadali odpowiedniego kapitału potrzebnego do rozpoczęcia handlu na dużą
skalę ani sprytu umożliwiającego im dojście do majątku „z niczego”, z trudem
zarabiali na życie, roznosząc po wsiach maź na własnych plecach. Rozwijający
się przemysł znacznie ograniczył, a potem wyeliminował zapotrzebowanie na
dziegciarskie produkty. Ostatni wędrowny maziarz Dmytro Kareł zakończył
działalność w latach 70. XX w. Produkcja i handel dziegciem zostały już niemal
całkiem zapomniane, po osławionym rzemiośle pozostały ślady w literaturze
pięknej. O maziarzach w swojej twórczości wspominał Jakiw Dudra. Także Jan
Kasprowicz musiał na swojej drodze spotykać maziarzy z Łosia, bo właśnie im
poświęcił jeden ze swoich wierszy:
Od głębokich lasów,
Od Rusińskiej strony,
Zjechał do wsi naszej
Naród osmolony.
Jasne mają oczy,
Poczerniałe twarze,
Jadą przez wieś, jadą
Łosiańscy maziarze.
Jadą przez wieś, jadą
Te wesołe pany
Krzyczą: „Mamy smarowidło,
Maź wyborną mamy”.
Komu trzeba mazi
Niech z domu wyłazi!
Smaruj, smaruj wóz sąsiedzie,
Kto smaruje ten też jedzie.
„Mazi, mazi, mazi”
W 1975 roku przy okazji otwarcia Sądeckiego Parku
Etnograficznego nastąpił publiczny pokaz (podobno ostatni) wyrobu dziegciu
przez dziegciarza z Bielanki, Feciucha. W 1997 roku nastąpiły pierwsze próby
wyrobu dziegciu według starych receptur. We wsiach żyją jeszcze
kontynuatorzy dobrych maziarskich czasów. Jednym z nich jest Piotr Szlanta z
Łosia oraz Roman Pękała z Bielanki.
Świetnie napisany wpis. Czekam na wiele więcej
OdpowiedzUsuń